30.12.2014

"Laponia", czyli aromatyzowana Biała Piwonia

Święta niestety minęły, jednak ich aromat w pewnym sensie pozostał w herbatach skomponowanych na ten okres. Jako pierwszą z nich chciałbym opisać Laponię. 

Jest to biała herbata Pai Mu Tan, wzbogacona o ciasteczka o aromacie cytrusowo-biszkoptowym, ze szczyptą wanilii oraz dodatkiem czerwonych ziaren pieprzu. Jak na herbatę aromatyzowaną, które zwykle są niższej jakości - ta ma na prawdę dużą ilość pąków, co jest ogromnym plusem. Dodatkowo, co zauważyłem, wspomnianych w opisie ciasteczek nie potrafię się doszukać w mieszance. A widoczne na zdjęciu poniżej białe kosteczki, są z pewnością kawałkami miąższu jabłka. 



Listki pachną genialnie. Przypominają, a nawet ich zapach jest identyczny w porównaniu z biszkoptowym jogurtem. Jest tak zachęcający, że znam osoby, które zdecydowały się na jej zakup, właśnie przez sam zapach. 


Herbatę zaparzyłem w szklanym gaiwanie, o pojemności 100 ml, wodą o temperaturze 80 st.C. oraz trzema gramami listków. 


Wykonałem trzy parzenia, które trwały kolejno: 2 minutyi10 sekund; 3 minuty; 5 minut. 



Pierwsze z nich, widoczne  na zdjęciu powyżej, odznaczało się bardzo podobnym smakiem, do aromatu liści, jednak po tym, co wyczułem, spodziewałem się czegoś więcej. Sam smak był słodki, z lekką i przyjemną nutką goryczki w tle. 



Czy polecam tę herbatę? -z pewnością! Mogę przyznać, że jeżeli herbata już mi się skończy, z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych Świąt Bożego Narodzenia, aby znów ją kupić. 

22.12.2014

Liu Pan Shui (Green Sickle)

Liu Pan Shui, czyli jedna z herbat, które zakupiłem w krakowskiej herbaciarni Czarka (eherbata.pl). Pochodzi ona z Chin, z ogrodów prefektury Liupanshui - które graniczą ze słynnym Yunnanem. 


Zapach suchych liści, wydaje mi się słodki, przypominający delikatny, świeży chleb. Wygląd suchych liści jest również bardzo ciekawy. Ciemnozielone, skręcone, z jakby lekkim białym nalotem (chociaż może to tylko złudzenie) - ostatecznie wyglądają, niczym czysto zielone liście za mgłą. Pewnego razu natknąłem się również na herbatę o nazwie Tra Sen Thai Nguyen - i z czystym sumieniem mogę przyznać, że wyglądały one jak siostry. I tym sposobem, w tej herbacie, dopatrywać możemy się czegoś z herbat wietnamskich. 



2 gramy liści, zaparzyłem w 100 mililitrowym czajniczku, wodą o temperaturze 80 st. C. Parzenia wykonałem trzy, które trwały kolejno: 1min 20sek; 2 minuty; 4 minuty, czyli tak, jak poleca na swojej stronie sprzedawca. 



Napar (z pierwszego parzenia) okazał się głęboko-zielono-oliwkowy. Zdjęcie nie oddaje w pełni oryginalnej barwy, a szkoda, ponieważ dla mnie, wygląda fascynująco. jak na chińską herbatę. 

Pierwszy łyk, i mogę stwierdzić, że wyczuwam delikatny, roślinny akcent. W smaku przypomina mi koreańską herbatę joongjak, którą kiedyś parzyłem, jednak nie załapała się na swój post na tym blogu. 

Obok słodyczy, na samym początku, wyczułem delikatną, wręcz minimalną goryczkę w tle, która z biegiem czasu totalnie zniknęła. 



W herbacie tej, bardzo zachwycił mnie kolor naparu - okazał się tak interesującym, że ogromną radość czerpałem z jego obserwacji, i nie mogłem oczu od niego oderwać - być może dlatego, iż charakteryzował się wcześniej wspomnianym kolorem nadziei. 

21.12.2014

Jarmark na Rynku Głównym w Krakowie

W grudniu, dwukrotnie wybrałem się z wizytą do Krakowa, aby odwiedzić świąteczny jarmark na Głównym krakowskim Rynku. Wizyta taka nie mogła obejść się bez herbacianych pamiątek. 

W taki sposób, stałem się właścicielem kolejnego kompletu do parzenia i degustacji herbaty. Jego składowe, kupiłem w dwóch częściach. Pierwsza wizyta - czareczka, druga - czajniczek, o fajnej pojemności, 100 mililitrów. Oprócz nich, kupiłem jeszcze cztery fajne herbatki. 


Długo zastanawiałem się, do jakich herbat go przeznaczyć, jednak po dzisiejszym internetowym zakupie, doszedłem do wniosku, że przeznaczę go do zielonych herbat. Problemu by nie było, gdyby nie fakt, że czajniczek jest w środku dość oryginalnie szkliwiony - w połowie, co widoczne jest na poniższym zdjęciu: 


Post, który miał być o dość fajnej, a przy okazji bardzo taniej herbacie, przerodził się w post o czajniczku i czareczce, a że tematem głównym miał być czaj - napiszę o nim najlepiej jutro. 
Jeszcze kilka zdjęć, z grudniowego Krakowa, i samego jarmarku: 


To zdjęcie oddaje w pełni mój stosunek do tego miasta :) 







I jeszcze kilka zdjęć, z pierwszej wycieczki: 








7.12.2014

Pu-erh kolory lata

W ten brzydki okres późnej jesieni, kiedy za oknem jest zimno, a śniegu jeszcze nie ma, o lecie można jedynie pomarzyć. Z pewnością pomaga ku temu fajna, aromatyzowana herbata pu-erh o ciepłej nazwie Kolory lata.


Jeszcze niedawno, kiedy za tą herbatą nie przepadałem, nie piłem jej wcale, potem przekonałem się do ich wersji aromatyzowanych. Teraz już uwielbiam delektować się smakiem i kolorem tych klasycznych. Jednak nie o tym dzisiaj, chociaż chcę zaznaczyć, że pomimo niechęci do tej herbaty, to na prawdę można się w niej zakochać. 

Wracając do mieszanki Kolory lata, to można w niej znaleźć na prawdę wiele dodatków. Oprócz herbaty pu-erh z Yunnanu oraz aromatu, spotkać możemy tam rooibosa, jabłuszko, pomarańczę, miętę, oraz kuleczki herbaty - z pewnością jest to Jasmine Dragon Phoenix Pearls. Oprócz tego widoczne są płatki róży, słonecznika oraz trawa cytrynowa. 


Listki pachną przyjemnie. Bardzo przypominają mi zapach i smak pewnej mandarynkowej oranżady.
Herbatę zaparzałem białym wrzątkiem. Pierwsze parzenie trwało 3 minuty i 30 sekund. Kolejne wydłużam do 7 minut. 



W smaku, herbata jest delikatna, przyjemna. Za sprawą mięty, lekko orzeźwiająca. Z pewnością za sprawą licznych dodatków, smak tzw. "błotka" nie jest wyczuwalny. Mogę ją polecić osobom, które boją się smaku klasycznego pu-erha, lub chcą odskoczyć od innych gatunków herbat aromatyzowanych. 


4.12.2014

Suflet pomarańczowy

Niedawno rozpoczął się okres Adwentu, jako czas oczekiwania na Święta Bożego Narodzenia. Aromat Świąt kojarzy mi się zwykle z zapachem pomarańczy, goździków oraz innych, korzennych przypraw. Jako przedsmak, do okresu świętowania, postanowiłem zaparzyć sobie czarną herbatę, właśnie z dodatkiem pomarańczy. 


Nazwa tej herbaty, to Suflet pomarańczowy. To właśnie ona bardzo mnie zaintrygowała, czy w smaku rzeczywiście będzie taka "ciasteczkowa"... Muszę przyznać, że w sklepie, wąchając aromat suszu, a także w domu - otwierając 50-cio gramową paczuszkę, ogarnia mnie przeogromny zachwyt. Herbata pachnie tak wspaniale, że po prostu nie mogę tego opisać słowami. Z pewnością jest to zasługa dodatku wanilii Bourbon, ponieważ uwielbiam tę przyprawę. Według mnie, każda herbata z jej dodatkiem, jest czymś wspaniałym. Najważniejsze jednak jest to, że oprócz aromatu (który jest z pewnością) to w całości mieszanki znalazłem (nawet nie mało) kawałeczków laski wanilii. Jest to z pewnością ogromnym jej atutem. Jeszcze co do zapachu, to jest on bardzo słodki, jednak nie sprawia wrażenia, aby miał być mdlący. Całość uzupełniona jest jeszcze czerwonymi płatkami ostu, oraz skórką pomarańczy. 



Wracając do meritum, czyli samej herbaty, 7 gram listków zalałem około 500 mililitrami białego wrzątku. Całość zaparzałem 3 minuty, ponieważ lubię czarną herbatę delikatniejszą w smaku, jednak posiadającą większą ilość kofeiny. 

Herbata wyszła słodka, delikatna, z bardzo wyraźnym aromatem wanilii, i nutą pomarańczy. Idealna, bardzo aromatyczna, przyjemna - po prostu wyjątkowa. 


Do tak smacznej, aromatyzowanej herbaty, postanowiłem wypróbować jeszcze gorzką czekoladę firmy Lindt. Ogólnie nie przepadam za tego rodzaju czekoladą, jednak ta jest dla mnie wyjątkowa. Oprócz dodatku karmelu, znajdziemy w niej szczyptę soli morskiej. Muszę przyznać, że początkowo połączenie było dla mnie dziwne: gorzka czekolada; słodki karmel, słona sól. Jednak to, co wydawało mi się tak dziwnym połączeniem, okazało się strzałem w dziesiątkę! Czekolada jest wyborna. Trzy totalnie przeciwne smaki dopełniają się, i jedząc tą czekoladę, mam wrażenie, że żaden składnik nie mógłby istnieć bez drugiego. 


27.11.2014

Grzane Wino

Czarna, aromatyzowana herbata, o zachęcającej nazwie "Grzane wino", to kolejna, jesienna pozycja, którą spotkać możemy w sklepie z herbatą i kawą Five o'clock. 




Jak już wspomniałem, jest to czarna herbata, pochodząca z Chin. Nazwa, dodatki oraz aromat, są wprost idealne, na długie, jesienno-zimowe wieczory, kiedy nic nam się nie chce robić. Można w niej znaleźć liczne dodatki, w postaci całych owoców jeżyny, skórki pomarańczy, a także goździków, które według mnie (z pewnością nie tylko) bardzo dobrze komponują się z pomarańczą. Oprócz wymienionych dodatków, całość dopełniają kolorami płatki róży, a także ostu. Jednak wydaje mi się, że smaku naparu w żaden sposób nie zmieniają.


Susz herbaciany pachnie na prawdę bardzo przyjemnie. Według mnie nie przypomina on w stu procentach aromatu grzanego wina, jednak kojarzy mi się z marcepanem, który bardzo lubię. 

Po 3 minutach parzenia herbaty wrzątkiem, napar, ciemnego bursztynu, jest dość delikatny, jak na realia czarnej herbaty. Smak jest dość mocny, jednak za nic w świecie nie przypominający grzanego wina. Nie jest ona nie wiadomo jaka, jednak to absolutnie nie dyskwalifikuje tej pozycji, ponieważ smaczna ona jest. 


15.11.2014

Pai Mu Tan

Szukając informacji na temat herbat białych, nie sposób nie spotkać się z nazwą jednej, z najbardziej popularnych jej przedstawicieli - Pai Mu Tan. Termin ten oznacza Białą Piwonię. Można też spotkać się z inną jej nazwą: Bai Mu Dan. Jednak to ta pierwsza, przypadła mi bardziej do gustu. 

Herbata, którą zakupiłem, pochodzi oczywiście z Chin. Listki zrywane są w prowincji Fujian. Posiada ona bardzo dużą ilość młodych, delikatnych zielonych listków, a także pączuszków. 


Listki postanowiłem zaparzać w dolnej, polecanej temperaturze, czyli 85 stopni C. Z 8 gram herbaty, na 400 mililitrów wody, udały mi się trzy parzenia, które trwały kolejno:
  • 2 minuty 30 sekund;
  • 3 minuty 30 sekund;
  • 6 minut.
Herbaty dzisiaj chciałem napić się odrobinę więcej, więc postanowiłem zaparzyć ją w szklanym dzbanku, aby następnie przelać gotowy napar do mojego ulubionego czajniczka z chińskiej porcelany kostnej, z motywem kwitnącej wiśni.


Pierwszy napar wyszedł dość mocny, pomimo swojej delikatności. Jest to dla mnie interesujące połączenie, w którym można odnaleźć to, czego oczekuje się od herbaty. Początkowo wyczuwałem bardzo delikatną nutę goryczki, która przy kolejnym łyku herbaty, według mnie zniknęła. Poza tym herbata okazała swój roślinny akcent (który przy każdym jej zaparzaniu, kojarzy mi się ze smakiem majowych liści kasztanowca, chociaż oczywiście nigdy ich nie próbowałem:)). Czułem smak lekkości wiosennej łąki. Słowa te idealnie określają charakter tej herbaty. Dodatkowo, zauważyłem na powierzchni naparu w czarce, unoszący się meszek herbaciany. 


Napar drugi ma taki sam odcień (chociaż nie jestem tego w stu procentach pewien). Z koloru przypominał mi złoto, wpadające w delikatną barwę bardzo jasnego brązu. Smak, pomimo zdecydowanego koloru - łagodniejszy. 

Parzenie trzecie - trwające 6 minut, dało jaśniejszy od pozostałych, ciemno słomkowy napar. W smaku, był delikatny, i wyczułem, że to już ostatnie parzonko tej herbaty. Napar ten, przez swoją ogromną delikatność, bardzo mnie zachwycił swoim niby niewinnym charakterem. 

Listki, po pierwszym parzeniu wyglądały w następujący sposób. Postanowiłem wykonać to zdjęcie, ponieważ jak dla mnie, wyglądają jakby dopiero co zerwane z herbacianego drzewa. 


Podsumowując, smak herbaty był zwykle delikatny, aksamitny. Jej świeżość i roślinność, przełanama skrajną delikatnością, wpadającą w coś zdecydowanego, okazała się bardzo ciekawym doświadczeniem. Pomimo, że nie jest to najwykwintniejsza z dostępnych białych herbat, to bardzo doceniam ją, i postanawiam się z nią jeszcze bardziej zaprzyjaźnić.

2.11.2014

China Green Lychee Congou

Kilka słów o zielonej herbacie Congou w wersji aromatyzowanej, napisałem w moim poprzednim poście, który znajduje się pod >>tym linkiem<<. Historia jej zakupu, jest dokładnie taka sama, jak w przypadku wersji różanej.

Dzisiaj, chcę napisać kilka słów o tej herbacie, z dodatkiem aromatu liczi. Zapach suszu nie jest tak piękny, jak w poprzedniej. Nie zachęca do zaparzenia tak bardzo, jak wersja różana. 


Co do samego zapachu suszu, to nie jestem przekonany, czy tak określił bym zapach owocu liczi. Pamiętam, gdy miałem pierwszy raz styczność z tym owocem... zapach ten i smak pozostaje mi w pamięci do dziś. A listki? - daleko im do tego aromatu... 

Napar przygotowałem tak samo... woda: 70 st.C, 2 minuty. Kolejne, drugie parzenie - 3 minuty. A jego smak... znowu nie czuję liczi. Wyczuwalne jest to, że herbata jest czymś aromatyzowana. Sam nie wiem, jak określił bym smak... Jednak do tytułowego owocu jest jej bardzo daleko. Co nie znaczy, że herbata jest zła. Jednak nie tego się po niej spodziewałem. Smak wydaje mi się odrobinę bardziej gorzki, niż w przypadku herbaty z różą. 



Cieszę się, że mogłem wypróbować dwie, prawie te same herbaty, różniące się jedynie dodatkami, ponieważ zauważyłem różnice, jakie płyną z tych dwóch dodanych aromatów.