27.09.2015

Darjeeling White Happy Valley WFTGFOP1

Na ostatnią niedzielę moich studenckich wakacji mam herbatę, która jak dla mnie czymś nowym. Nie dlatego, że kupiłem ją ostatnio - bo tak naprawdę dostałem ją do wypróbowania, i to dość dawno... jednak mam nadzieję, że nie straciła zbytnio na wartości. Wracając do poprzedniego zdania, to chcę wyjaśnić - jest ona dla mnie swego rodzaju rarytasem, ponieważ jest to herbata biała, pochodząca z prowincji Darjeeling, a nie z Chin - jak każda inna, którą miałem okazję degustować wcześniej. Mam nadzieję, że na tym nie skończy się moje poznawanie herbat białych spoza Chin. Jeżeli ktoś ma jakieś swoje faworyty, to proszę dajcie znać - chętnie zakupię i wypróbuję.


Jak możemy przeczytać w opisie, herbata, a w zasadzie flesze, zbierane są wcześnie, po ustąpieniu porannych mgieł, po czym poddaje się je działaniu rąk, i są delikatnie rolowane. Następnie są wystawiane na słońce, gdzie dochodzi do krótkiego utleniania. Jej listki są niezwykle urocze. Widać w nich te niesamowite końcówki krzewów herbacianych, o których zwykle słyszymy w przypadku marketingu firm oferujących herbaty, z tą różnicą, że tutaj możemy je podziwiać już przed parzeniem, i nacieszyć nimi oko. Odznaczają się one ciemnooliwkową zielenią. 

Parametry, które wykorzystałem do zaparzenia tej herbaty były następujące: woda o temperaturze 90 stopni C, 2 gramy herbaty. Planowałem wykonać trzy parzenia, ale po trzecim pokusiłem się o czwarte. Trwały one kolejno: 3 minuty; 5min.; 7min.; 12min.


Pierwsze parzenie dało ładny, klarowny, słomkowy kolor naparu, który utrzymywał się przez wszystkie kolejne. W zapachu wyczuć można nuty, które znane są ze "srebrnej igły". Nie można jednak stwierdzić, że są identyczne, bo każda z nich ma swój osobisty charakter. Co do smaku, to jest bajeczny: delikatny, aksamitny i bez goryczy. Wydaje mi się, że jest bardziej subtelny, w porównaniu z Yin Zhenem. Co do zapachu, to skojarzył mi się z nutą brzoskwini. Drugi napar wyszedł bardziej kwiatowy, roślinny. W smaku różnice z pierwszym naparem są niuansami, które można z łatwością wyczuć. Trzeci i czwarty można określić, jako delikatniejsze wersje drugiego, przy czym w ostatnim, w pierwszej chwili pojawia się delikatna nutka, bardzo przyjemniej goryczki, która w mgnieniu oka się ulatnia, pozostawiając wyśmienity smak.




Podsumowując, herbata była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Spodziewałem się od niej czegoś, co oferują czarne herbaty z pierwszych zbiorów z Darjeeling, a ona, dość przekorna, pokazała swoje oblicze w sposób bliższy białym, chińskim siostrom. Na pewno warto poznać się z tą pozycją, pomimo podobieństwa, o którym wspominałem... a może właśnie dla niego?

25.09.2015

Wspomnienie lata: "Sencha Topas" i "Lemoniada Iced Tea"

Z pierwszym dniem jesieni, zacząłem tęsknić za latem. Dzisiaj, kiedy pogoda w telefonie pokazuje, że jest 15 stopni, a ja w ogóle nie chciałem wychodzić z ciepłej pościeli, postanowiłem zaparzyć końcówki letnich, aromatyzowanych, zielonych herbat. I pomimo, że smak herbaty zwykle jest zagłuszony przez liczne dodatki, a przede wszystkim aromaty, to czasem lubię pójść na łatwiznę, i zaparzyć coś "smakowego". Jak będzie tym razem? 


Pierwsza z nich - z lewej strony - Sencha Topas, to herbata z dodatkiem jeżyny, maliny i czarnej porzeczki. 

Druga - z prawej - Lemoniada Iced Tea, to gunpowder z trawą cytrynową, i imbirem. Ciekawi mnie, co oznacza wyciąg z jabłek, oraz zagęszczony sok z grejpfruita... Czy rzeczywiście jest tak jak zostało przedstawione i napisane, czy to ładniejsza nazwa dla pospolitego aromatu... 

Parzenie herbat wodą o temperaturze około 80 stopni C, w czasie 2 minut. 


Sencha topas dała ciemniejszy napar w porównaniu z lemoniadą, gdyż odznaczała się nawet pomarańczowym, a nawet lekko brunatnym kolorem, kiedy Iced Tea była delikatnie żółta, słomkowa. 

Smak senchy, to przede wszystkim malina, której gdzieś w tle akompaniament tworzą nuty owoców leśnych. 

Aromatyzowany gunpowder daje wrażenie, że jest to herbata cytrusowa, z nutą ibmiru, który bądź co bądź nie odznacza się charakterystyczną dla niego ostrością. Zastanawia mnie tylko, czy taki miks orzeźwiłby mnie, gdyby był podany na zimno, z kostkami lodu, gdyż na tę chwilę, gdy piję ją na gorąco, to lemoniada dość mocno mnie rozgrzała. 

Pomimo finezyjnych opisów, to herbaty wydają mi się bez wyrazu, i mdłe. Także kolorowe i pachnące susze, to nie zawsze dobry wybór, nawet dla osób zaczynających przygodę z herbatą. 

12.09.2015

Si Ji Oolong

Odkąd zacząłem swoją przygodę z herbatą, i poznałem smak jasnych oolongów, od razu wiedziałem, że to właśnie one skradły moje serce. Są wyjątkowe, i jedyne w swoim rodzaju. W związku z tym, dzisiaj postanowiłem zaparzyć i przedstawić oolonga Si Ji, pochodzącego z Tajwanu, z prowincji Nantou. Listki tej herbaty to nieregularnie zwinięte kuleczki, z widocznymi, malutkimi gałązkami. Już w opakowaniu susz pachnie przyjemnie, jednak dość subtelnie. Zapach ten kojarzy mi się z frezją, i przełamany jest czymś delikatnym, jakby śmietankowym. Parzenie herbaty w 150 mililitrowym czajniczku, wodą o temperaturze 85 stopni. Samej herbaty użyję około 8 gram.


Parzenia trwały kolejno: I. 1min; II. 40sek; III. 1min; IV. 1min 30sek; V. 2min; VI. 3min; VII. 5min; VIII. 7min.

Po wsypaniu herbaty do wygrzanego czajniczka, listki wzmocniły i diametralnie zmieniły zapach. Teraz susz odznaczał się roślinno-warzywnymi nutami. Płukania liści w przypadku oolongów nie robię - jedynie wydłużam czas pierwszego parzenia, w porównaniu z kolejnym.

Pierwsze parzenie dało jasnożółty napar, który chwilami jakby wpadał w zieleń. Zapach był silnie kwiatowy. Wyczułem w nim lilię i frezję. Smak był delikatny, pozbawiony goryczki, i silnie kwiatowy.



Kolejne parzenie dało wyraźnie ciemniejszy napar, jednak w tych samych tonach. W zapachu, obok kwiatów pojawiły się owoce, chociaż nad nimi zbytnio się nie zastanawiałem i nie doszukiwałem się ich, gdyż to aromat kwiatów wprowadza mnie w zachwyt. Pomimo to, uważam to połączenie za wspaniałe. Całość można porównać do drzewa pomarańczowego, na którym znajdziemy i kwiaty i owoce. Po tym parzeniu listki wypełniły już 3/4 czajniczka.

Trzecie parzenie odznaczało się wyraźnie słomkowym naparem. I w samym zapachu w cień odeszły owoce, i pozostały same, przyjemne kwiaty. Podobnie było ze smakiem. Jeżeli miałbym określić tym razem, z jakimi kwiatami miałem do czynienia, to powiedziałbym, że taki aromat mogą dać albo lilie, albo lotos.


Od czwartego do piątego parzenia, herbata była identyczna jak w trzecim parzeniu. Jednak od szóstego, aromat kwiatów zaczął gdzieś się ulatniać, a smak stał się gładkim i delikatnym.




Najbardziej żałuję, że herbata niestety już mi się skończyła, i z wpisem czekałem w sumie do ostatniej chwili. Jednak dzisiaj postanowiłem ją zaparzyć, i napisać te kilka zdań. Jednak największa szkoda, że w sklepie, gdzie ją kupiłem, jest już niedostępna... mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni, i ci, którzy jej nie znają będą mogli ją spróbować, gdyż stosunek ceny do jakości był wyborny.

9.09.2015

Darjeeling Nagri 2015 first flush

Dzisiaj cały dzień chodziła za mną herbata z Darjeeling. Nie mogąc już wytrzymać, sięgnąłem po paczuszkę z herbatą z tegorocznego, pierwszego zbioru, pochodzącą z plantacji Nagri. Nazwa, jak podaje sprzedawca przy jej opisie, "pochodzi od Nav Gauri, i nawiązuje do dziewięciu wcieleń hinduskiej bogini płodności Parvati" (źródło: fiveoclock.eu). Plantacja o której mowa, leży w dolinie Rongbong, i znajduje się na wysokości 1600m n.p.m. 


Sam susz herbaciany, jest w rzeczywistości dość ciemnym, jednak na fotografiach dostrzegam w nim większą zieleń. Wydaje mi się, że składa się on z większych listków w porównaniu z tymi, które miały herbaty degustowane przeze mnie wcześniej. Jednak wszystko wyjdzie po parzeniu... W zapachu wydaje się bardzo delikatna, subtelna, z charakterystycznym, niesamowitym akcentem, który oferują herbaty z Darjeeling. 


Parzenie odrobinę inne w porównaniu z tymi, jakie stosuję zwykle. Dzisiaj użyję wody o temperaturze 85 stopni, oraz 2g na około 150 mililitrowy czajniczek autorstwa Andrzeja Bero. Tym sposobem chcę wyciągnąć z herbaty dwa parzenia. Pierwsze planuję na około półtorej minuty, drugie na cztery. 


Pierwszy łyk, i czuję, że to jest to. Pragnienie wydaje się być zaspokojone, ale nie - czekam jeszcze na efekty kolejnego parzenia. To jednak odznacza się nieziemskim bukietem. Pełnym, i pozbawionym wszelkich mankamentów. Nieziemska subtelność, brak goryczki, i ten wspaniały smak są wymarzonym zakończeniem dnia. Kolor dość jasny, słomkowy. Marzę, aby chwila trwała wiecznie... 


Drugie, o wiele dłuższe parzenie dało już złocisty kolor, jakiego w sumie się spodziewałem przy takim czasie. Aromat także zmienił się diametralnie. Wydaje się być jakby cięższym, z nutą jakichś kwiatów, i przełamany akcentem przypraw. W smaku wyraźniejsza goryczka, ale taka, którą bardzo lubię. Na końcu podniebienia zauważam jakiś smak, który przypomina coś pieczonego. 



Bardzo ciekawa pozycja, którą bardzo polecam, w szczególności osobom, które nie przepadają za czarnymi herbatami, nawet za tak niesamowitymi, jakie są te, zbierane w prowincji Darjeeling.