27.10.2015

Dung Ting Hong Shui Lugu LGTTS (wiosna 2014)

Dawno mnie tutaj nie było... obowiązki wzięły niestety górę, i musiałem się im w mniejszym lub większym stopniu podporządkować... Poza tym, z każdym dniem jesień pokazuje nam swoje pazurki (tu chłodno, zimno, ale czasem jest odrobinę cieplej - na przykład dzisiaj)... a zgodnie z chińską tradycją, ta pora roku jest okresem, w którym powinno się zwrócić uwagę na herbaty oolong. Dzisiejsza, pochodzi z Tajwanu, ze zbiorów, które odbyły się wiosną 2014 roku.


Dung Ting Hong Shui Lugu LGTTS jest oolongiem, którego oksydacja wynosi 35%. Jego listki są okazałe, odznaczające się ciemną zielenią. Ich zapach jest interesujący, jednak mnie nie powala na kolana, porównując go z innymi, słabiej oksydowanymi, tajwańskimi oolongami. Zapach suchych listków zapowiada herbatę o podpiekanym smaku, z delikatnym roślinnym akcentem.

Do zaparzenia tego oolonga użyję około 5,5g listków, gaiwana o pojemności około 85ml, a także wody o temperaturze 90 st.C. Parzenia trwały kolejno: I) 1min; II) 50sek; III) 1min; IV) 1min 20sek; V) 1min 40sek; VI) 2min 10 sek; VII) 2min 40sek; VIII) 3min 20sek; IX) 4min 20 sek; X) 6min; XI) 10min.

Pierwsze parzenie dało napar koloru słomkowego, W zapachu dominowały słodkie nuty, trochę miodowe, z silnym dodatkiem pieczonego chleba. Smak był już bardziej roślinny, natomiast pieczony chleb gdzieś się ulotnił.



Przy kolejnym parzeniu, listki wypełniły już większą część gaiwana. Napar tym razem odznaczał się głęboko żółtym kolorem. Pieczony akcent był nad czareczką silnie wyczuwalny, tak samo jak w przypadku smaku. Metamorfoza z roślinności, którą odznaczał się pierwszy napar, w porównaniu z efektami drugiego, są ciekawą zmianą. I dopiero po tym parzeniu, zauważyłem, że z tyłu podniebienia pojawia się delikatna goryczka, która po wypiciu utrzymuje się dość długo.


Trzecie parzenie było podobne do wcześniejszego, jednak goryczka wyczuwalna jest już na wstępie, a po chwili (około pół minuty od wypicia) pojawia się roślinno-warzywny akcent, który ma w sobie coś z zielonych herbat.

Czwarte parzenie przypominało trzecie, a kolejne w porównaniu z poprzednimi okazały się o niebo delikatniejsze, i bez goryczki. Od ósmego, napar powoli tracił już swój charakter, jednak dalej był pełny, chociaż delikatny. Utrzymywało się to w sumie do ostatniego parzenia.



Herbata była fajnym doświadczeniem, pod warunkiem użycia większej ilości listków, w porównaniu z proporcją, polecaną przez sprzedawcę. Jednak pomimo wszystkich doznań, jakie dała mi dzisiejsza degustacja, pozostanę wiernym wielbicielem słabiej oksydowanych, tajwańskich oolongów.