29.11.2015

China Dragon Whirl

Z podobnymi herbatami miałem już do czynienia, a przynajmniej tak mi się wydawało... Przyznam, że zastanawiałem się, czy zauważę jakiekolwiek różnice w aromacie, czy też w smaku, porównując ją na przykład z China Jade Snail Organic. Dlatego kupiłem niewielką ilość tej herbaty, tak na próbę. Kiedy na wstępie powąchałem suche listki, wiedziałem, że pomimo jakiegoś podobieństwa, będzie to herbata całkiem inna. Czy lepsza, czy gorsza? To się okaże...


China Dragon Whirl to chińska, zielona herbata, pochodząca z prowincji Anhui, z regionu Taiping. Jej susz, porównując z innymi, podobnymi herbatami, pachnie jakby delikatniej. Obok roślinno-ziołowych nut, nieśmiało wybija się herbaciany oksymoron: z jednej strony subtelna świeżość, z drugiej delikatne podpiekanie, kojarzące się z orzechem. Zwinięte listki mają kształt kółeczek, obrączek, czy nawet ślimaczków. Całość prezentuje się na prawdę dobrze, i obiecująco. 

Parzenie wykonałem w shiboridashi, do którego dopasowałem czarkę, wykonaną przez Adama Sobotę. Idealnie pomieści ona napar, z wypełnionego po brzegi shiboridashi. Wykorzystałem wodę o temperaturze około 80 stopni, 5 gramów herbaty, a także około 200 mililitrów wody. Parzenia trwały kolejno: 50 sek.; 1min. 30 sek.; 2min. 20sek. 


Kolor naparu był ciekawy: zwykle jest on słomkowy, zielony czy żółty... Tym razem był on delikatnie brunatny. Skojarzył mi się nawet z kolorem, który znam z łupiny orzecha laskowego. Za pierwszym razem był on jaśniejszy, w porównaniu z kolejnymi. Jednak odnośnie do smaku, to niestety się rozczarowałem. Przy pierwszym parzeniu, napar okazał się delikatny, trochę mdły, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Nie ma w nim świeżości, której szczerze mówiąc, się spodziewałem. 



Drugie parzenie było odrobinę mocniejsze, z delikatną goryczką na wstępie. Tutaj wyraźnie czuć było smak orzecha. Natomiast przy ostatnim, gorycz była na tyle silna, że smak ten skojarzył mi się ze świeżym orzechem, na którym dalej znajduje się świeża skórka, oddzielająca środek orzeszka od jego łupiny. 

Napar z drugiego parzenia. 

Listki po trzech parzeniach. 

Na zakończenie, mogę stwierdzić, że herbata nie miała nic wspólnego z China Jade Snail Organic (pomimo moich wcześniejszych obaw). Wyczułem różnice, które bardzo chciałem dostrzec... jednak czy wyszło to na plus, to nie wiem... Wiem za to, że nie była to najlepsza zielona herbata, jaką miałem przyjemność do tej pory degustować ;) 

19.11.2015

King Hsuan (Jin Xuan) Lugu

Mamy jeszcze jesień, dlatego w dzisiejszym poście chciałbym skupić uwagę na tajwańskim oolongu, lekkiego stopnia oksydacji. Jin Xuan Lugu, jak podaje sprzedawca, jest herbatą młodą, ponieważ produkuje się ją dopiero od 1981 roku.


Parzenie klasycznie - w czajniczku a'la Yixing, o pojemności około 150 mililitrów. Woda o temperaturze 90 stopni, oraz ostatnie jakie miałem 5g herbaty. Parzenia trwały kolejno: I) 1min.; II) 20sek.; III) 50sek.; IV) 1min, 30sek.; V) 2min 40sek.; VI) 5min.


Listki przed parzeniem odznaczały się silną nutą aromatycznych, wiosennych kwiatów. Po przesypaniu ich do ogrzanego czajniczka, aromat ewoluował, gdyż pojawiła się mleczna nuta. Jednak nie było to takie standardowe mleko... osobiście, skojarzyło mi się z mleczkiem kokosowym. 

Po przelaniu naparu do szklanego morza herbaty, zawsze ukazywał mi się delikatnie żółty, słomkowy kolor. W przypadku niektórych parzeń, zauważalny był nawet lekko zielony odcień. Pierwsze parzenie dało napar o delikatnym aromacie: bardziej maślanym, niż kwiatowym. Smak także był delikatny. Oprócz aksamitności i lekkiego maślanego posmaku, nie wyróżniał się w sumie niczym szczególnym. Kwiaty gdzieś się ulotniły, i miałem tylko nadzieję, że totalnie nie zwiędły, a że wkrótce znów się pojawią.



Aromat kolejnego parzenia był bardziej intensywny. Wcześniej nieśmiałe kwiaty, zaczęły się w końcu ujawniać. Smak był bardziej kwiatowy (szczególnie po chwili). Następne parzenia były w miarę podobne do drugiego. Trzecie parzenie, pomimo podobieństwa, było dość szorstkie na wstępie, jednak po chwili aktywował się znów maślany posmak. Napar zaczął być coraz słabszy od czwartego parzenia, jednak był na tyle smaczny, że herbatę można było namówić nawet na szóste parzenie.




Na sam koniec jeszcze chciałem napisać kilka słów na temat roślin i kwiatów, ponieważ odgrywają one w moim życiu ważną rolę. Nawet kiedy byłem małym dzieckiem, wszyscy twierdzili, że chyba zostanę w przyszłości ogrodnikiem... ;) Jak na razie się niestety na to nie zanosi (a szkoda...). Krążyło nawet powiedzenie (powtarzane mi do dzisiaj), że kiedy "Łukasz wsadzi do ziemi suchy patyk, to nawet on zakwitnie". Dlatego postanowiłem, aby przy parzeniu (oprócz sikających Chińczyków) towarzyszyła mi kwitnącą szlumbergera, ponieważ uważam, że jeżeli jakiś kwiat kwitnie i daje nam z tego powodu radość, to w szczególności trzeba z tego korzystać... nawet w taki sposób.


17.11.2015

Lipton: white tea pomegranate

Zdaniem wielu, biała herbata jest tą najcenniejszą, najdroższą... jednak sami wiemy, że takie stwierdzenie nie jest to do końca prawdą. Chcąc zapoznać się z jej smakiem, osoby nie siedzące w temacie, mogą sięgnąć po jej wersję w najbardziej dostępnej formie - herbaty ekspresowej. Jednak czy tak na prawdę, można poznać smak białej herbaty, wyłącznie poprzez zaparzenie i spróbowanie ekspresówki? W dzisiejszym, krótkim poście chciałbym zastanowić się nad tym zagadnieniem.

Pewne jest jedno: świat zmierza ku dobremu. Chodzi mi w tym przypadku o to, że świadomość ludzi się zmienia - także w temacie herbaty. Producenci wiedząc o tym, starają się stwarzać nowe smaki, wykorzystując do tego składniki lepszej jakości. Jednak nie tylko środek jest ważny: samo opakowanie, a także sposób porcjowania herbaty ma dzisiaj wpływ na dokonywany przez konsumentów wybór. To piramidki, to jakieś materiały, przez które możemy zaobserwować susz czy zaparzające się listki... ale dzisiaj nie o tym.


Na warsztat wezmę białą herbatę firmy Lipton, o smaku granatu. Przez torebkę widoczne są bardzo drobniutkie, wręcz zmielone liście herbaty. W tym miejscu chciałem jedynie zaznaczyć, że spotkałem się z herbatami ekspresowymi, o bardziej okazałych liściach, zamkniętych w piramidkach (również firmy Lipton, na przykład tutaj czy tutaj ale nie tylko...).


W przypadku moich "ekspresowych" testów, parzenie wykonuję zwykle takie, jakie proponuje producent, gdyż mam nadzieję, że zna swój produkt na tyle dobrze, aby zaproponować konsumentowi jak najlepsze jego spożytkowanie. W tym przypadku jest to 200ml wody o temperaturze 90 stopni, a także 2 minuty. 

Dodatkowo, na opakowaniu znajdziemy informację, że herbata jest pozbawiona goryczki. No ale jak to? Przecież to herbata biała... taka delikatna, subtelna i w ogóle! Jednak jak dla mnie, coś musi być nie tak, skoro takie zapewnienie znalazło się na pudełku... poza tym, stereotyp "gorzkiej" herbaty, przypisany jest przez wielu ludzi, herbatom zielonym... 

W składzie znajdziemy 85% białej herbaty, 1,4% skórki z granatu, oraz aromat - prostą matematyką otrzymujemy liczbę 13,6%.


Sam napar, i susz po parzeniu pachnie dość specyficznie. I pomimo, że skojarzenia moje względem takich herbat są często dość dziwne, to wydaje mi się, że idealnie oddają to co czuję... wcześniej były jakieś gumy, landrynki, a tym razem jest to taka... owocowa kaszka. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, to określenie wydaje mi się być strzałem w dziesiątkę. Podobnie jest ze smakiem. Jednak nie powiedziałbym, że nie ma w nim goryczki. Sam smak jest dość płaski, taki bezpłciowy. Przyznam, że osobiście przypomina mi zaparzoną zieloną herbatę, która została zaparzona w zbyt dużej ilości wody. Ale planowałem, że tym razem będzie bez oceniania... dobra - koniec. Tak samo planowałem, że miał być to krótki post... jednak kiedy go piszę, naszła mnie wena. Jest około 3:00 w nocy, i jestem po degustacji tej białej herbaty.


Pomimo, że herbata nie specjalnie mi zasmakowała, pamiętać trzeba, że jest to moja subiektywna opinia, a każdy ma różne gusta. To co jednemu smakuje, drugiemu wcale nie musi. I z pewnością znajdą się osoby, które docenią mieszankę Whitetea pomegranate.



Sam temat ekspresówek chciałbym pociągnąć dalej... Czasem kupuję coś ze względu na ciekawość, czasem ze zdziwienia na sam pomysł, a czasem po prostu dlatego, że słyszałem wśród znajomych dobrą opinię na temat jakiejś herbaty, więc chciałbym to "zbadać" i opisać. Mam jedynie nadzieję, że nie będzie to strasznie nudne, i że wszyscy wezmą tę "serię" z przymrużeniem oka ;) 

14.11.2015

Japan Matcha Hana

Odkrywanie smaków, jakie oferuje nam w herbatach Japonia, to ostatnio moje ulubione herbaciane zagadnienie... z przyjemnością pociągnę temat dalej. Jednak wracając do dzisiejszej herbaty Japan Matcha Hana: to niestety muszę przyznać, że informacji na jej temat nie mam zbyt wiele. Chciałbym jednak, by ten post był swego rodzaju wstępem do innych herbat matcha, które czekają na swoją kolej i wypróbowanie...


Japońska ceremonia picia herbaty Chanoyu (z jap. 茶の湯) oznacza tyle, co wrzątek na herbatę*. Niezbędne do jej przeprowadzenia utensylia, są po części wykorzystywane także u nas w domu... dla jednych mogą one stanowić element kolekcji herbacianej, ale z pewnością dla wielu z nas są one dużym ułatwieniem przy przyrządzaniu sproszkowanej herbaty. Dodają także klimatu chwili z tą herbatą.

Tryptyk pt. Cha-no-yu, autorstwa japońskiego artysty Chikanobu Toyohara.
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Japońska_ceremonia_picia_herbaty

Sama ceremonia Chanoyu odbywa się w pawilonach herbacianych, usytuowanych w ogrodach. Przykładem może być ten, który znajduje się w ogrodzie japońskim we Wrocławiu. Wszystkie elementy, wykonywane ruchy nie są przypadkowe, i podlegają rygorystycznym zasadom*. Zagłębiać się w ten temat nie chcę, ponieważ każdy, kto jest zainteresowany tematem i tak wie z czym to się je, a zainteresowanym, jednak nie wtajemniczonym, polecam źródła w Internetach, ponieważ temat ten jest dość obszernie opisany i zobrazowany nawet w języku polskim. Warto jednak przytoczyć słowa z Wikipedii na temat Drogi herbaty, które w przystępny sposób obrazują historię Chanoyu: 
Ceremonia chanoyu (...) przebyła długą drogę (...) od roli napoju i leku, jako część obrzędów świątynnych oraz atrakcja przyjęć i rozrywek arystokratów, aż w końcu stała się istotnym elementem kultury medytacji zen i estetycznej koncepcji widzenia świata. (...) Jednoczy artystyczną kreatywność, wrażliwość na przyrodę, myśl religijną i wymianę społeczną. Źródłohttps://pl.wikipedia.org/
Teraz chciałbym skupić się na utensyliach, które udało mi się zdobyć, i które uważam za przydatne w naszym życiu codziennym, przy przygotowywaniu herbaty matcha. Przykładowy komplet:

  • Matchawan - czyli pokaźnych rozmiarów czarka do herbaty, ułatwiająca jej przygotowanie (spienienie przy użyciu "miotełki") w naczyniu:
  • Chasen - bambusowa "miotełka", służąca do ubijania herbaty. 
  • Kusenaoshi - stojak na chasen, który pomaga naszej "miotełce" zachować odpowiedni kształt. 
  • Chashaku - bambusowa nabierka do matchy. 
Przygotowanie takiej herbaty w warunkach domowych, wykorzystując wyżej wymienione utensylia, to połączenie wygody, z fajnym klimatem, imitującym chociaż w pewnym stopniu to, co oferuje japońska ceremonia Chanoyu. W moim przypadku, taka mini-ceremonia wygląda w następujący sposób:

Przygotowuję około 100ml wody o odpowiedniej temperaturze (około 70-80 stopni, w zależności, jaką poleca sprzedawca/producent herbaty). Następnie 2 łyżeczki chashaku herbaty przesiewam przez siteczko prosto do wcześniej ogrzanego matchawanu. Do czarki wlewam 100ml wody, i przez około pół minuty ubijam herbatę wykorzystując do tego chasen. Tutaj mamy możliwość wyboru: wykonujemy miotełką ruchy w kształcie litery M lub litery W ;) w taki sposób, aby nie dotykać dna matchawanu. Kiedy pojawi się delikatna pianka, herbata gotowa jest do spożycia (a następnie powinno się ją wypić w trzech łykach). 

Wracając do matchy, to nie mogę się zbytnio wypowiedzieć na jej temat, ponieważ nie mam porównania z innymi herbatami tego gatunku. Przy drugiej, trzeciej będzie mi zdecydowanie łatwiej, mając już jakieś odniesienie... Faktem jest, że tę kupiłem jakiś czas temu, nie przykładając wagi do tego, że lepszym wyborem jest herbata sprzedawana w określonych porcjach, i w zapuszkowanej formie, dzięki czemu zachowuje ona swoją jakość. Ta jednak była kupiona jako sypana matcha na wagę.



Pianka, którą uzyskałem po 30 sekundach ubijania okazała się naprawdę pokaźnej grubości. Gdzieś kiedyś czytałem, że zła matcha nie daje ładnej pianki...
Szkoda tylko, że zdjęcie nie oddaje jej prawdziwego wyglądu. Na zdjęciu wydaje się (tj. sama matcha) bardzo rozjaśniona.


Co do smaku matchy, to ta odznacza się silnymi, roślinnymi nutami, delikatną goryczką, która spleciona jest z równie delikatną słodyczą. Jeżeli inne, droższe i "zapuszkowane" herbaty mają smakować lepiej, to już się cieszę, i nie mogę się doczekać, aż je spróbuję, ponieważ już czekają na półeczce z innymi herbatami.

11.11.2015

Green Hills: Sencha Pearl

Już jakiś czas temu, około sierpnia bieżącego roku, w Biedronce odbył się Tydzień azjatycki. Zachęcony opiniami, jakie przeczytałem wcześniej na temat niniejszej herbaty, razem z informacją, że herbata pochodzi z Indonezji, spowodowały że postanowiłem ją kupić. Cena także była przystępna - niecałe 4 złote za 20 torebek (32g suszu).




Zastosowałem parzenie, jakie zaleca producent: 200 ml wody o temperaturze 90 stopni, 2 minuty. Ale wróćmy jeszcze do zawartości torebki... w zasadzie piramidki: już przez materiał widoczne są kawałki listków, a nie herbaciany pył. Jednak po przecięciu piramidki, widać, że listki różnią się od tego, co widoczne jest na opakowaniu. Jak już kiedyś wspominałem pod innym postem o tej herbacie, że kiedy widziałem ją na sklepowej półce - listki na zdjęciu przypominały mi chińskiego lung chinga.


Po 2 minutach, otrzymałem napar koloru słomkowo-złocistego. Smak przypominał bardziej chińską senchę, niż japońską... Ale w sumie byłem na to przygotowany, gdyż jest to indonezyjska herbata. Ogólnie wyczuwalne są roślinne nuty, charakterystyczne dla standardowych typów herbat zielonych.


Po zaparzeniu, jak zawsze rozciąłem piramidkę. Widoczne są kawałki połamanych listków, koloru ciemnozielonego, między którymi znajdziemy czasem jakieś patyczki.


Ogólnie, to herbatę mogę z czystym sumieniem polecić... jeżeli szukamy wygody (np. w warunkach polowych), wersji ekspresowej bez dodatków i sztucznych aromatów, a także przystępnej ceny.

Bardzo dobry rezultat dało także parzenie jednej piramidki w wodzie o temperaturze 80 stopni przez 3 minuty. Smak określiłbym jako bardziej płynny, delikatny, aksamitny i przyjemnie roślinno-ziołowy... Morał z tego taki, że czasem warto nawet eksperymentować z ekspresówką.

8.11.2015

Korean Jeoncha

Pierwszy rzut oka na tę herbatę, i przyznam, że nie ma się nad czym zastanawiać - jak dla mnie: japońska. Jednak nic bardziej mylnego... jest to Jeoncha, czyli herbata koreańska, przetwarzana na sposób japoński, co jest efektem tak łudzącego podobieństwa. Ta, pochodzi z wyspy Jeju, czyli miejsca, które zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.


Pomimo łudzącego podobieństwa do herbat japońskich (listki przypominające piękne, charakterystyczne zielone igiełki), to zapach jest już nie ten... obok świeżości i roślinności pojawia się lekko podpiekany akcent. Kiedy ją kupiłem, w zapachu listków dostrzegałem ogromne różnice (w porównaniu z jej japońskimi siostrami), jednak na dzień dzisiejszy, pomimo tego co je różni, bardziej doszukuję się podobieństw.

Herbatę zaparzyłem trzykrotnie, w moim shiboridashi (wykonanym przez czeską ceramik - informacja podana przy opisie produktu... niestety niczego więcej nie udało mi się dowiedzieć). Parzenia trwały kolejno: 1min. 30sek./ 2 minuty/ 3 minuty. Pojemność czajniczka to około 200ml., ale zwykle wody nalewam około 170-180ml., gdyż łatwiej mi się wtedy przelewa napar do czarki (na początku rozlewałem naprawdę dużo). Dodatkowo czarka* ma odrobinę mniejszą pojemność, i taka proporcja wydaje się dla mnie dobrą opcją. Woda miała około 65 stopni Celsjusza, a samych liści użyłem 4,5g.



Pierwsze parzenie, i już na samym wstępie zapach nie daje złudzeń - Jeoncha może być bliźniaczką herbat japońskich tylko z wyglądu. Subtelna różnica, którą mogłem wyczuć w zapachu suchych liści, dominowała nad czarką z naparem. Kolor był głęboko żółty, jednak miałem wrażenie, że chciałby być odrobinę bardziej zielonym. Smak był słodki, z delikatną goryczką, i orzechową nutą, spośród której przeciskała się świeżość i roślinność. Po chwili, miałem wrażenie, że wyczuwalne orzechy zmieniły się w migdały.



W drugim parzeniu orzechowa nuta zrównała się z roślinnością. Smak był delikatniejszy, jednak z większą goryczką. Pozostawiała ona także lekko ściągające uczucie.

Trzecie parzenie dało po sobie znać, że będzie to ostatni napar przygotowany z tej porcji liści. Sam smak był identyczny z tym, jaki pamiętam z trzeciego parzenia herbat japońskich: taka charakterystyczna, i jakby "wypłukana" delikatność i roślinność.


Herbata była ciekawym doświadczeniem, gdyż na początku i końcu upodobniła się do herbat japońskich. Za to jej odmienność była wyczuwalna w samym środku degustacji.

*Czarka, zakupiona do kompletu w Galerii Ceramiki Japońskiej, wykonana w stylu hagi. 

2.11.2015

China Song Yang Yin Hou

Dzisiejsza zielona herbata China Song Yang Yin Hou pochodzi z prowincji Zhejiang, a dokładnie z okolic Songyang. Informacja o herbacie mówi, że warunki, w których ona rośnie, to górzysty teren, umiarkowane nasłonecznienie, duże zamglenie i odpowiednia wilgotność powietrza. Jej napar zrobił na mnie wrażenie już wcześniej... fantastyczny bukiet, z którym warto się zapoznać. Susz składa się z pięknych, skręconych pączków herbacianych, a jego delikatny zapach przywodzi na myśl wiosenną świeżość i roślinność. 


Parzenie wykonałem w zestawie kiperskim, jednak parametry dostosowałem własne, odpowiednie dla niej, gdyż nie chcę wyciągać plusów i minusów podczas parzenia, jak się to robi testując herbatę. Woda o temperaturze 80 stopni, 3g herbaty, a także 100 ml wody przy każdym zalaniu. 


Pierwsze parzenie trwało minutę, i było bardzo delikatne, świeże, z minimalną goryczką, która ulatnia się w mgnieniu oka.  Odznaczało się roślinnymi, lekko ziołowymi, a nawet kwiatowymi nutami. 


Kolejne (przez moją nieuwagę) wydłużyłem do 3 minut... Na szczęście herbata nie straciła smaku, gorycz nie zapanowała nad innymi akcentami, jednak lepsze efekty można było osiągnąć, parząc ją o minutę krócej. Tym razem na pierwszy plan wysunął się lekko orzechowy posmak - prawdopodobnie spowodowany większą goryczką. Napar był lekko żółty, odrobinę ciemniejszy od poprzedniego: bardziej zielono-słomkowego. 


Trzecie parzenie trwało 4 minuty. Tym razem smak był już delikatny, bardziej roślinny. Sam kolor także był jaśniejszy, znów wpadający w zieleń. 


Dzisiejsza degustacja, w sumie troszkę spontaniczna, dała niesamowite doznania. Nigdy wcześniej nie wyczułem w tej herbacie orzeszków. Takie nieplanowane i przypadkowe przeoczenie czasu czasem może wyjść na dobre (szczególnie mi, jeżeli zwykle i bez sensu trzymam się określonych szablonów...).