Późny wieczór, o ile nie noc, wcale nie oznacza że nie jest to dobra pora na herbatę. Wręcz przeciwnie... mam czasem wrażenie że cisza nocy, kiedy wszystko zaczyna powoli przygotowywać się do snu jest wyśmienitą porą aby poświęcić ją herbacie. Po wykonanych wszystkich obowiązkach, kiedy nie muszę już myśleć co jest do załatwienia itd. Dlatego tej nocy postanowiłem zaparzyć chińską zieloną herbatę Yong Xi Huo Qing, która pochodzi z prowincji Anhui.
Dwa pierwsze człony jej nazwy są pamiątką na cześć miasta, w którym została ona po raz pierwszy wyprodukowana. Dość ciekawe jest jej określenie w języku polskim, ponieważ jak się dowiedziałem, jej nazwa brzmi Ognista Królowa. Wspominałem kiedyś, że uwielbiam te nazwy, które mogą w ciekawy sposób dać nam wyobrażenie na temat danej herbaty. Pamiętam również, co odnosi się do jej produkcji, że zebrane flesze herbaciane poddaje się suszeniu, a następnie w partiach do 2kg umieszcza się między grafitowymi płytami, dzięki czemu wyglądają one w następujący sposób: zwinięte dość mocno, błyszczące kuleczki. Nie są one jednak tak ściśle zwinięte, jak to ma miejsce w przypadku gunpowdera Temple of Heaven.
Herbatę zaparzę w moim ostatnim klasycznym nabytku - porcelanowym gaiwanie, o pojemności 100 ml. Woda tym razem będzie miała temperaturę około 80 stopni. Samego suszu użyję 3 gramy. Parzenia będą trwały kolejno: I. 1min 30sek; II. 50sek; III. 1min 30sek; IV. 2min 30sek.
Susz zaskoczył mnie swoim zapachem, ponieważ mam wrażenie że dominują w nim silne ziołowe nuty, między którymi w sposób nieśmiały chcą przedrzeć się suszone owoce. Po przełożeniu liści do ogrzanego gaiwana zapach stał się bardziej podpiekany z delikatnie wyczuwalną nutą ziół. Smak początkowo był delikatny z ziołowym posmakiem na pierwszym planie, a odrobina goryczki podkreślała wspomniane zioła. Po chwili ziołowy akcent przeradza się w coś bardziej ogólnego, powiedzmy roślinnego.
Drugie parzenie skróciłem, ze względu że liście wystarczająco się rozwinęły. Przy wydłużeniu pojawiała mi się niestety nieznośna dla mnie goryczka, która w tym przypadku totalnie schowała się za roślinnym posmakiem. Przy olejnym znowu na pierwszy plan wysunęły się zioła. Mam wrażenie że ta herbata, a właściwie posmak ziół gra ze mną w ciuciubabkę: uciekając gdzieś, żeby po chwili dać się złapać (przy czym nigdy nie wiem kiedy na nie natrafię).
Drugie parzenie skróciłem, ze względu że liście wystarczająco się rozwinęły. Przy wydłużeniu pojawiała mi się niestety nieznośna dla mnie goryczka, która w tym przypadku totalnie schowała się za roślinnym posmakiem. Przy olejnym znowu na pierwszy plan wysunęły się zioła. Mam wrażenie że ta herbata, a właściwie posmak ziół gra ze mną w ciuciubabkę: uciekając gdzieś, żeby po chwili dać się złapać (przy czym nigdy nie wiem kiedy na nie natrafię).
Ostatnie parzenie dało największą goryczkę, jednak nie była ona taka, z jaką spotkałem się przy pierwszym kontakcie z Yong Xi Huo Qing. Listki po czterech parzeniach ładnie się rozwinęły, ukazując kształty listków z jakich została ona wykonana.
Była to w sumie ciekawa herbata, która pokazała całkiem inne oblicze herbat chińskich w porównaniu z tym, jak sobie wyobrażałem je do momentu przed pierwszą jej degustacją. Pomimo początkowej niechęci do niej, ze względu na wspomnianą niemiłosierną goryczkę, aktualnie jest dla mnie całkiem ciekawą pozycją. Jednak nie jestem pewien, czy wrażenia kojarzą się z Ognistą Królową?