28.06.2016

Czajownia! w Krakowie

W niedzielny, dość zmienny (jeżeli chodzi o pogodę) dzień wybrałem się ze znajomymi do Krakowa. Rynek, Wawel, Sukiennice, Kościół Mariacki, Smok Wawelski, Kazimierz... no, i oczywiście Czajownia! Z całą pewnością było to miejsce, do którego najbardziej chciałem się wybrać ja... Ale myślę (albo mam taką nadzieję) spodobało się (i zasmakowało) wszystkim. Wizyta w Czajowni była swego rodzaju wstępem do tego, co czeka nas w nadchodzący weekend - Święto Herbaty w Cieszynie!


Samo umiejscowienie Czajowni w Krakowie jest wspaniałe! Można wyobrazić sobie lepszą miejscówę niż klimatyczny Kazimierz - miejsce, w którym ma się wrażenie, że czas się zatrzymał... pachnące mistycyzmem na każdym kroku?


Kiedy weszliśmy do środka, po sali krzątało się wielu ludzi. Z małym strachem w oczach zapytałem, czy na drugiej sali jest wolny stolik? W końcu była to niedziela... Uff. Odetchnąłem z ulgą - sala "na prawo" okazała się w pełni wolna. Zajęliśmy dogodne miejsca, dostaliśmy menu i zaczęliśmy wybierać. Zaczęliśmy to chyba za wiele powiedziane... oczywiście padło stwierdzenie w stylu: "weź coś tam wybierz". Był to w sumie ciężki wybór, ponieważ w moich rękach leżało kobylaste menu, w którym znajdziemy bogaty wybór herbat, Ostatecznie zdecydowałem, że wypijemy herbaty, których nie znałem, ale o których słyszałem wiele dobrych opinii, albo po prostu zwiastowały coś naprawdę odlotowego!


Takim oto sposobem "wybraliśmy" 3 czajniczki, w których znajdowały się napary następujących herbat (informacje o herbatach pochodzą ze strony sklepu Czajownia): 
  • Putuo Fo Cha, czyli Herbata Buddy z wyspy Putuo. Na stronie Czajowni widnieje informacja o tym, że jest ona jedną z pięciu najsłynniejszych chińskich herbat, której tradycja uprawiania sięga 2500 lat! Ogrody, z których pozyskuje się liście, usytuowane są między klasztorami buddyjskimi. Jej listki obrabiane są ręcznie. Napar ma wspaniały, delikatny i aksamitny smak i aromat. 
  • Yuan Shen - Miodowy oolong, czyli średniej fermentacji oolong pochodzący z Tajwanu, z regionu Sin Bei. Według opisu jest to herbata, której smak i aromat (jak sama nazwa wskazuje) kojarzy się z miodem. 
  • Lu'an Gua Pian, czyli Nasiona arbuza z Luan. Pochodząca z Anhui w Chinach zielona herbata, tak samo jak jej poprzedniczka zaliczana jest do pięciu najsłynniejszych herbat. Napar odznacza się z jednej strony prostym, a z drugiej szlachetnym smakiem, przypominającym owoce. 



Jednomyślni byliśmy, jeżeli chodzi o trzecie miejsce: wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że to miejsce należy się herbacie Lu'an Gua Pian. Osobiście chciałbym dać jej jeszcze szansę, i na pewno w przyszłości z nią poeksperymentuję. W końcu nie zawsze pierwsze spotkanie z herbatą jest miłością od pierwszego wejrzenia. Natomiast schody zaczęły się, jeżeli chodzi o przyznanie miejsca pierwszego. Jak dla mnie pierwsze należy się tajwańskiemu oolongowi (chociaż może nie jestem do końca obiektywny - przecież te herbaty są moimi ulubionymi itd.). Jednak na szczęście moje zdanie poparła większość. A jakie jest Wasze zdanie? Jeżeli ich nie piliście, najlepiej wybrać się do Czajowni i samemu się przekonać. A może Lu'an Gua Pian zajmie pierwsze, prestiżowe miejsce?


I jeszcze na sam koniec komentarze moich niedzielnych towarzyszy na herbacianym szlaku. :)

Od lewej: Ewelina, Artur, Mariya, Oliwia, Alina.

Ewelina: "Moje wrażenia po wizycie w Czajowni? Jak najbardziej pozytywne! Już od progu można poczuć unoszący się w powietrzu aromat herbat. Ciekawy wystrój, ciepłe wnętrze i orientalna muzyka dodają herbaciarni uroku i tworzą niesamowity klimat, dzięki któremu możemy przenieść się w inne miejsce, zrelaksować się. Pobyt w Czajowni był dla mnie nie tylko miło spędzonym czasem, ale także ciekawym doświadczeniem, ponieważ pierwszy raz miałam przyjemność być w herbaciarni i pić herbatę wysokiej jakości. W swojej ofercie herbaciarnia posiada wiele rodzajów herbat z różnych stron świata, więc każdy może znaleźć coś dla siebie".
Oliwia: "Niedzielna wycieczka do Krakowa była inna niż zwykle, bo wzbogacona o wyprawę do Czajowni na Kazimierzu. Warto było dreptać przez Kraków, żeby przy klimatycznej muzyce, we wspaniałym wnętrzu napić się najpyszniejszej herbaty, jaką piłam w życiu - Oolong’a Yuan Shen. Odkryłam kolejny szlak Krakowa, herbaciany  Serdecznie polecam!" 
Алина"Czajownia" в Кракове - это очень приятное место, где можно на некоторое время отдохнуть от впечатляющих видов города и толпы блуждающих по улицам туристов. Уютные мягкие диваны, пёстрые ковры, витражные лампы и мерный ритм этнической музыки - всё это создаёт магнитическую атмосферу. А прекрасный чай является ключевым дополнением) Впервые пила чай так, как это принято - не торопясь, дегустируя три разных вида чая, пробуя распознать уникальность каждого. Очень понравился чай улунг и путуло. У них очень мягкий вкус и аромат, пила с наслаждением. Всем, кто будет в Кракове, советую посетить эту чайную, которая, как мне сказали, лучшая во всей Польше и Чехии. Спасибо за знакомство с таким местом Лукашу!:) ".
Alina (tłumaczenie): Czajownia w Krakowie jest bardzo przyjemnym miejscem, w którym można na chwilę odpocząć od spektakularnych widoków miasta i tłumu wędrujących ulicami turystów. Wygodne i miękkie sofy, kolorowe dywany, lampy witrażowe i miarowy rytm muzyki etnicznej - to wszystko tworzy przyciągającą atmosferę. A wspaniała herbata jest kluczowym dodatkiem. :) Po raz pierwszy piłam herbatę tak, jak się pić powinno - nie spiesząc się, degustując trzy różne herbaty i próbując rozpoznać unikalność każdej z nich. Bardzo zasmakowały mi herbaty: Putuo Fo Cha oraz Yuan Shen oolong. Mają one delikatny smak i aromat. Piłam je z przyjemnością. Wszystkim, którzy będą w Krakowie, polecam, aby odwiedzili tę herbaciarnię, która, jak się dowiedziałam, jest najlepsza w całej Polsce i Czechach. Dziękuję Łukaszu, że mogłam się zapoznać z tak wspaniałym miejscem! :)

Mayo: Biała Herbata

Czasem poświęcam posty herbatom z supermarketu (i staram się to robić na początku, kiedy dana herbata jeszcze mi się nie znudziła). Zwykle są to herbaty z jakimiś dodatkami. Jednak nie można zaprzeczyć, że i tak duża część pozycji dostępnych na półkach sklepowych należy do kategorii herbaty czyste. To, że można czasem trafić na coś naprawdę dobrego, świadczy jakość i smak Mgły nad Yunnan, która była dostępna jakiś czas temu w Biedronce. Tym razem wezmę na warsztat herbatę białą marki Mayo (o herbacie zielonej o smaku opuncji tej samej firmy pisałem już jakiś czas temu).


Pudełko ma ciekawy kształt: imituje w pewnym stopniu torebeczki, w których sprzedawana jest herbata sypana w niektórych sklepach czy herbaciarniach. Jest też tzw. okienko, przez które widać liście - tego akurat nie lubię... Możemy też zauważyć błyszczące napisy White Tea oraz premium gold. Jednak czy będzie to rzeczywiście herbata premium?


Same liście wyglądają w sumie imponująco. Różne odcienie zieleni i brązu są urozmaicone dość sporą ilością herbacianych tipsów. Jedyna rzecz, która mnie martwi, to zapach... spośród roślinności białej herbaty daje się wyczuć delikatny aromat cytrusów (dokładniej earl greya). Nie wiem czy tak ma być, czy jest to po prostu wynik złego przechowywania herbaty?


Po przesypaniu liści do ogrzanego czajniczka pojawia się lekko pieczony, roślinny akcent. Przy czym jest trochę dziwny. Na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Użyłem 8 gramów herbaty na 400 mililitrów wody o temperaturze 85 stopni. Dwa parzenia trwały kolejno 2 i 4 minuty.


Aromat był cytrusowo-kwiatowy, jednak nie był to już niechciany earl grey. Smak był delikatny, owocowy (z nutą cytrusów), letni i gładki. Nie pojawiła się także żadna nuta goryczy. Wspomniana słodycz i cytrusy po chwili zmieniają się w gładką i płynną roślinność z akcentem wytrawności. Zaraz po wypiciu na język i podniebienie znowu powraca cytrusowy posmak.


Kolejne parzenie było zdecydowanie mocniejsze. Tak samo kolor naparu - jasnego bursztynu. Aromat także był bardziej intensywny. W smaku pojawiła się podpiekana roślinność z cytrusowym (niestety) "earl greyem", z lekkim i cierpkim, ale nie gorzkim posmakiem.


Mayo White Tea może nie jest Pai Mu Tanem z najwyższej półki (bo i takich na półkach sklepowych nie znajdziemy), jednak biorąc pod uwagę wspomniany czynnik - sklep, a także cenę (około 8 złotych za 40 gramów) uważam, że jest to godna uwagi pozycja. Na start dla początkujących herbaciarzy sprawdzi się wprost idealnie. Tylko gdyby nie ten earl greyowy zapach...


23.06.2016

Greenish Oolong FF 2015 Nepal

Letnia sesja egzaminacyjna minęła, w związku z czym nie mogło być inaczej: musiał w końcu powstać nowy wpis. Przyznam szczerze, że bardzo mi tego brakowało: żeby wziąć herbatę, przygotować naczynia, złapać za kartkę i długopis, zagotować wodę i oddać się tej magicznej chwili. Jednak takie niestety są uroki sesji, że na nic nie ma czasu. Kiedy wstałem, postawiłem sobie dzisiaj pytanie: o czym chcę napisać? Grzebałem w pudełku z różnymi próbkami herbat i w ręce wpadła mi paczuszka, którą jakiś czas temu dostałem od Joli, autorki bloga Herbaciany Notes.


Właśnie dzięki Joli mogłem spróbować czegoś, co było dla mnie wielką niewiadomą: oolonga pochodzącego z Nepalu. Z dołączonej karteczki wyczytałem, że było on do kupienia w sklepie One cup of tea. Jednak na chwilę obecną jest niestety niedostępny. W związku z tym nie mam dokładniejszych danych o tej herbacie, której magiczna nazwa brzmi: Greenish Oolong FF 2015 Nepal. Jednak i tak sama nazwa mówi wiele (oczywiście: herbata typu oolong z Nepalu, z pierwszego zbioru w 2015 roku).


Jak pachnie sama herbata? Otóż jej zapach jest subtelny, delikatnie roślinny, jednak kojarzący się z jesienią i kwiatami z tejże pory roku. Listki są brązowe z jaśniejszymi przebłyskami. W pewnym stopniu mogą przypominać z wyglądu tajwańskiego oolonga Bai Hao. Jednak jeżeli chodzi o zapach, to jest on znacznie mniej słodki w porównaniu z wspomnianym przed chwilą oolongiem. Jest jednak przyjemny i odrobinę orzeźwiający.


Parzenie wykonałem w czajniczku autorstwa Andrzeja Bero o pojemności 150ml. Odsypałem 3g suszu, które zalewałem wodą o temperaturze 90st.C. Parzenia trwały kolejno: 2min.; 3min.; i (prawdopodobnie) 6min. Za pierwszym razem herbata miała delikatny aromat, lekko miodowy z odrobiną kwiatów (takich... słonecznych). W smaku była w swojej mocy dość delikatna, jakby karmelowo-kawowa. Muszę zaznaczyć, że akcent kawy nie przypominał w żadnym stopniu "małej czarnej", a był dopełnieniem wspomnianego karmelu i delikatnej goryczki pojawiającej się po chwili gdzieś z tyłu języka i na podniebieniu. Oprócz tego dało się wyczuć lekko podpiekany akcent. Zadziwiający był jednak smak, który odznaczał się niezwykłą lekkością. Po wyglądzie naparu oraz liści w żadnym stopniu bym się tego nie spodziewał.


Kolejne parzenie dało smak podobny do smaku pierwszego naparu, przy czym goryczka się nasiliła i dało się ją wyczuć już na samym wstępie. Podkreślała ona wspomniane wcześniej smaki: kawy i (w mniejszym stopniu) karmelu. Tym razem po chwili od wypicia naparu poczułem coś nowego - był to delikatny "darjeelingowy" posmaczek. Jednak był on tylko chwilowy, i szybko zgasł niczym świetlik na polanie w przyjemną, ciepłą noc. W smaku jednak go nie uraczyłem...


Ostatnie trzecie parzenie dało napar już mniej skomplikowany. Ogólnie to przypomniał mi smak delikatnej, czarnej herbaty. Coś pomiędzy chińską a cejlońską. Przyznam szczerze, że z tego się ucieszyłem najbardziej! Dlaczego? Ponieważ wiem, że miałem tym razem do czynienia z naprawdę wielowymiarową herbatą. Herbatą, z którą nie można się nudzić. A wykorzystując różne parametry parzenia, można wyciągnąć z niej (z całą pewnością) o wiele więcej. 

11.06.2016

"Wietnamowy" zawrót głowy

Fajne jest to, że herbaty wietnamskie w ostatnim czasie coraz bardziej podbijają serca herbaciarzy. Pomimo że informacji o nich jest jak na lekarstwo, to na blogach możemy znaleźć coraz więcej wpisów poświęconych herbatom z tego kraju. O wietnamskiej Che Xanh z 2016 roku pisałem już jakiś czas temu. Dzisiaj na warsztat chciałbym wziąć kilka herbat różnych gatunków, które w ostatnim czasie kupiłem czy dostałem od innych herbaciarzy, za co jeszcze raz bardzo dziękuję. Wśród nich znajdą się: klasyczne zielone, zielona aromatyzowana, biała oraz oolong.

źródło: Wikipedia

Pierwszą, którą opiszę w tym wpisie, będzie zielona herbata Tra Nam Sao, która pochodzi z Thai Nguyen, a którą dostałem od Łukasza. Jej listki są poskręcane i przyjemnie zielone. Pachną delikatnie, świeżo skoszoną i wysuszoną trawą. Zaparzyłem ją w 150ml gaiwanie, używając 3 gramów suszu, a także wody o temperaturze 85 stopni. Rozpocząłem od jednej minuty (za poradą Łukasza), wydłużając czas o minutę i półtorej minuty. Tak krótkie pierwsze parzenie ma uchronić smak naparu od nadmiernej goryczki. Takim sposobem otrzymałem trzy wartościowe napary. Jej smak był przyjemny, z minimalnie wysuwająca się goryczką, jednak nie nachalną, a podkręcającą smak. Dodatkowo muszę wspomnieć o tej charakterystycznej roślinności, która pojawia się w wietnamskich herbatach, ponieważ także tutaj była obecna, jednak nie w takim stopniu, jaki pamiętam z Che Xanh. Jej charakter w świetny sposób opisują słowa Łukasza: "Herbatę tę mógłbym polecić jako doskonałą herbatę codzienną (pamiętajcie o cenie!). Można ją też potraktować jako herbatę do posiłków, choć osobiście polecałbym wypić pierwsze parzenie dla przyjemności, a dopiero kolejnymi popijać jedzenie" (źródło).



Kolejną była herbata, której chciałem spróbować już dawno: zielona aromatyzowana lotosem - Che Hoa Sen. Pierwszy kontakt z suszem był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Kiedy go powąchałem, na myśl przyszedł mi zapach, który kojarzy mi się ze sklepem zoologicznym: nie wiem, co tam tak pachnie, chociaż jest on w większości sklepów, ale kojarzy mi się z dużymi ilościami... siana? Szczerze, nie mam pojęcia... Sam aromat był bardzo delikatny: jeżeli nie wiedziałbym, że jest ona aromatyzowana lotosem, pomyślałbym, że być może jest to jakaś czysta herbata. Parametry parzenia były identyczne, jak w herbacie opisanej wyżej. Kiedy listki znalazły się w ogrzanym gaiwanie, buchnął z niego słodki zapach, z (nazwijmy to) wietnamską roślinnością. Jak dla mnie, lotos dalej się nie pojawił... I to samo w smaku: jest on bez wątpienia "wietnamski", ale na pewno nie lotosowy. Charakterystycznej roślinności towarzyszy lekka goryczka, która początkowo wydaje się silna, jednak z czasem, mam wrażenie, że zmienia się w taką płynną słodycz. Ostatnie parzenie było najbardziej "płynne", a goryczka totalnie zniknęła. Przyznam szczerze, że to parzenie było dla mnie największym zaskoczeniem (oczywiście pozytywnym). Bądź co bądź, jest to dobra herbata, która idealnie sprawdzi się do codziennego zaspakajania pragnienia.



Znowu wrócimy do klasyka - zielonej herbaty. Jednak nie jest to taka zwykła herbata. Suoi Giang Wild pochodzi z dziko rosnących krzewów Camellia Sinensis var. Assamica w górach The Hoang Lien Son, w prowincji Yen Bai. Listki były zbierane 12 maja 2015 roku. Najciekawsze jednak w tym wszystkim jest to, że drzewa te są stare, a ich wiek oscyluje wokół 150-200 lat. 

Herbatę zaparzyłem wykorzystując wodę o temperaturze 80 stopni, 2,5g na 100ml czajniczek. Zacząłem od 45 sekund, stopniowo wydłużając każde kolejne parzenie o 15-20 sekund. Liście pachniały delikatnie i roślinnie. Zapach nasilił się po przełożeniu ich do ogrzanego naczynia. Dało się wtedy wyczuć słodsze nuty, które kojarzyły mi się nawet z czymś kakaowym. Pierwsze parzenie było pełne i zbilansowane, delikatnie roślinne (kojarzące się z przemijającą wiosną). Kiedy pierwszy raz spróbowałem tej herbaty, uderzyła mnie bardzo silna gorycz, która już nigdy w takim stopniu się nie pojawiła. Początkowa delikatność to według mnie tylko złudzenie, ponieważ kolejne trzy parzenia nabierały stopniowo na mocy: goryczka się zwiększała, co dawało ciekawe doznania, gdyż przy czwartym lekko zdrętwiały mi usta. Następne stawały się już słabsze, jednak dalej były pełne w smaku i aromacie. Po skończonych parzeniach, kiedy liście trochę ostygły, wsadziłem w czajniczek nos: wyczułem wtedy delikatne nuty tytoniowe, na które czekałem przez wszystkie 6 parzeń. 



Miałem również okazję spróbować tej herbaty, jednak pochodzącej ze zbioru, który odbył się 12 kwietnia 2016 roku. Chcąc wykorzystać te same parametry, odsypałem 2,5g suszu, wziąłem 100ml gaiwan, wodę ostudziłem do 80 stopni C... i zacząłem od 1 minuty... Czyli parzenie trwało o 15 sekund dłużej. Co mi z tego wyszło? Wspaniały napar, który w smaku był bardziej subtelny, pomimo "zaostrzonych" warunków parzenia. Wydawało mi się jednak, że same liście były większe od zeszłorocznych, w związku z czym smak zdawał się rozwijać o wiele wolniej, co poskutkowało naprawdę wspaniałymi rezultatami.



Kolejna to biała, pąkowa herbata pochodząca dokładnie z tego samego miejsca, co ta, którą opisałem wyżej. Tym razem chodzi o Suoi Giang Wild White Tea, która trafiła do mnie dzięki Agnieszce. Susz to srebrzysto-szare nierozwinięte pąki herbaciane. Kiedy chcemy sprawdzić jak pachną, musimy przesypać je do ogrzanego naczynia, ponieważ szczerze mówiąc, dopiero wtedy poczułem, co mogą tak naprawdę zaoferować. Kiedy grzecznie leżały w woreczku, były dla mnie wielką niewiadomą. Jednak kiedy znalazły się w gaiwanie, wyczułem roślinne i podpiekane nuty. Herbatę zaparzyłem tym razem w 50 mililitrowym naczyniu, wykorzystując 1 gram naprawdę lekkiego suszu, a także wodę o temperaturze 80 stopni. Czasy poszczególnych parzeń przedstawiają się następująco: 2:00; 2:15; 3:00; 4:00; 6:30. 


Początkowo Suoi Giang Wild White Tea była bardzo delikatna. Smak był słodki, pełny i zrównoważony. Zdecydowanie miał w sobie coś z chińskiej herbaty Yin Zhen (natomiast ostatnie parzenie bardziej przypominało mi Pai Mu Tana). Kolejne parzenia przybierały na mocy, jednak przy takich parametrach goryczka się nie pojawiła, co uważam za jej atut. Podpiekana nuta z drugiego parzenia, w kolejnych przerodziła się w letnie akcenty owocowo-kwiatowe. 



Ostatnią będzie herbata oolong, pochodząca z wspomnianego już regionu Thai Nguyen. Listki wietnamskiej wersji Tung Tinga skręcone są w przeróżnej wielkości kuleczki. Pachną one dość delikatnie. Przypominają mi zapach chińskich oolongów, o podobnym stopniu oksydacji. Herbatę zaparzyłem w większym czajniczku, o pojemności około 400ml, wykorzystując 8 gramów herbaty, a także wodę o temperaturze około 85 stopni. Zacząłem od 2 minut, skracając czas przy kolejnym do 50 sekund, aby następnie wydłużyć go do 3 minut i 30 sekund . 


Po przesypaniu kuleczek do wygrzanego czajniczka, ich zapach oczywiście nasila się. Można wtedy wyczuć mocniejsze i słodsze akcenty (jakaś szara komórka podpowiadała mi wtedy o lekkim "powiewie" karmelu, jednak teraz nie jestem tego pewien w stu procentach). Po przelaniu naparu do drugiego naczynia ukazał mi się ładny i klarowny żółto-zielony kolor. Smak tej herbaty w zupełności odbiegał od tego, co znam z herbat pochodzących z Tajwanu. Nie było w nim tak silnego akcentu kwiatów. Można za to było wyczuć roślinne smaczki, pośród których próbowały wyjść na światło dzienne malutkie kwiaty, jednak nie do końca im się to udało. Odnośnie do smaku skłaniałbym się prędzej do stwierdzenia, że przypomina mi on dobrego Tie Guan Yina.



Dopiero przy drugi parzeniu, po powąchaniu listków poczułem ten charakterystyczny, kwiatowy aromat przypominający bez czy frezje, za który uwielbiam tajwańskie niskooksydowane oolongi. Jednak wracając do smaku, wszystko zostało po staremu. Pamiętam, że parząc ją jakiś czas temu, pozostawiłem napar do ostygnięcia. Właśnie wtedy akcenty, które w nim dominowały, mogły być imitacją tajwańskiego Dong Dinga. Jednak pomimo wszelkich przeciwieństw smakowych, uważam że jest to herbata godna spróbowania.