Planów na herbaciane recenzje mam sporo, tak samo jak zaczętych już wpisów. Zwykle mówię - wszystko po kolei... jednak czasem wyskoczy coś totalnie "niespodziewanego", na przykład koniec opakowania z Matchą, i otwarcie kolejnej puszki. I to właśnie tej herbacie zostanie poświęcony dzisiejszy wpis. Bardziej ogólne informacje na temat herbaty Matcha zamieściłem w tym wpisie.
Herbata, którą wziąłem dziś na tapet, pochodzi z plantacji w rejonie Fukuoki (Yame). Do jej przygotowania użyłem jak zawsze 100ml wody o temperaturze około 70 stopni, a także 2 chashaku herbacianego proszku. Wcześniej przesianą przez sitko i zalaną wodą Matchę, ubijałem przez 30 sekund.
Po otwarciu puszeczki ukazał mi się proszek, którego kolor był intensywnie zielony i bardzo żywy (niestety zdjęcie nie oddaje w pełni koloru). W zapachu herbata była naprawdę słodka, inna niż te, z którymi miałem do czynienia do tej pory. Słodycz skojarzyła mi się z nutą orzechów (a co mnie zdziwiło najbardziej - z nutą orzechów, podobną do tej, którą znam z dobrych herbat Long Jing).
Po 30 sekundowym ubijaniu napar był gotowy do spożycia. Aromat, który unosił się znad chawanu był nieziemski: słodki, delikatnie warzywny ze słodką nutką (takiego słodkiego popcornu). Jak przystało na japońską Matchę - kolor naparu był również bardzo zielony, a powstała pianka okazała się gęsta, jasnozielona, pokaźnych rozmiarów.
Jeżeli chodzi o smak, to był bardzo delikatny, kremowy, aksamitny. W mgnieniu oka wypełnił całe usta przyjemnym uczuciem, gdyż był umiarkowanie słodki bez cienia goryczy. Również przyjemna była konsystencja wyczuwalnej pianki, która dawała ciekawe doznania, kiedy pozostawała na i w ustach.
Wnioski tym razem są jedne i niezmienne - na Matchy zdecydowanie nie warto oszczędzać. Fakt - wiedziałem o tym wcześniej, ale dopiero spróbowanie lepszej może utwierdzić człowieka w tym przekonaniu. Inwestycja w Matchę to tak naprawdę inwestycja w smak, aromat, kolor naparu i przede wszystkim przepiękną piankę. A teraz... zabezpieczona herbata "idzie" do lodówki, żeby nie uleciało z niej to, co najlepsze.
Po otwarciu puszeczki ukazał mi się proszek, którego kolor był intensywnie zielony i bardzo żywy (niestety zdjęcie nie oddaje w pełni koloru). W zapachu herbata była naprawdę słodka, inna niż te, z którymi miałem do czynienia do tej pory. Słodycz skojarzyła mi się z nutą orzechów (a co mnie zdziwiło najbardziej - z nutą orzechów, podobną do tej, którą znam z dobrych herbat Long Jing).
Po 30 sekundowym ubijaniu napar był gotowy do spożycia. Aromat, który unosił się znad chawanu był nieziemski: słodki, delikatnie warzywny ze słodką nutką (takiego słodkiego popcornu). Jak przystało na japońską Matchę - kolor naparu był również bardzo zielony, a powstała pianka okazała się gęsta, jasnozielona, pokaźnych rozmiarów.
Jeżeli chodzi o smak, to był bardzo delikatny, kremowy, aksamitny. W mgnieniu oka wypełnił całe usta przyjemnym uczuciem, gdyż był umiarkowanie słodki bez cienia goryczy. Również przyjemna była konsystencja wyczuwalnej pianki, która dawała ciekawe doznania, kiedy pozostawała na i w ustach.
Wnioski tym razem są jedne i niezmienne - na Matchy zdecydowanie nie warto oszczędzać. Fakt - wiedziałem o tym wcześniej, ale dopiero spróbowanie lepszej może utwierdzić człowieka w tym przekonaniu. Inwestycja w Matchę to tak naprawdę inwestycja w smak, aromat, kolor naparu i przede wszystkim przepiękną piankę. A teraz... zabezpieczona herbata "idzie" do lodówki, żeby nie uleciało z niej to, co najlepsze.