19.03.2015

Chińska Karawana

Dnia dzisiejszego, tuż po północy, postanowiłem zaparzyć sobie jakąś herbatę. Wybór padł na Chińską Karawanę, czyli mieszankę kilku klasycznych herbat: pochodzących z Yunnanu, które charakteryzują się mocnym, winnym aromatem oraz dymnej herbaty z akcentem suszonej śliwki. Całość dopełniają złote, herbaciane flesze, również pochodzące z Yunnanu. Jak informuje nas sprzedawca, mieszanka ta stanowi nawiązanie do XVIII wieku, kiedy to wielbłądy transportowały różne produkty, w tym także herbatę, szlakiem z Chin do Europy.


Do zaparzenia tej herbaty użyłem mojego 150 mililitrowego czajniczka wykonanego przez Andrzeja Bero, a także niedawno zakupionej czareczki, wykonaną przez Williego. Woda do zaparzenia herbaty miała równo 96 stopni C. Na wcześniej wspomnianą pojemność 150 ml, użyłem 7 gram suszu.



Suche listki pachną słodko, z charakterystycznym, dość mocnym akcentem podwędzania. Charakteryzują się na prawdę dużą ilością złotych tipsów. Po włożeniu listków do ogrzanego czajniczka, bardzo mocno uaktywnia się jej słodycz, natomiast wędzenie przechodzi na drugi plan. Dobrze to zapowiadało na przyszłe parzenie, gdyż za klasycznym Lapsangiem to niestety nie przepadam.


Pierwsze parzenie trwało jedynie 30 sekund. Kolor bardzo ciemnego bursztynu, przechodzący nawet w ciemny brąz (na fotografii wydaje się dużo jaśniejszy, w porównaniu z tym, jaki był w rzeczywistości). Listki w czajniczku pachniały przyjemnie. Zapach najbardziej zbliżony był do wspominanej wędzonej śliwki. Smak okazał się winny. Delikatny posmak wędzenia w tle, dopełniał smak słodkiego wina. Najważniejsze okazało się jednak to, że nie był on tak nachalny.


Drugie parzenie - 45 sekund. Kolor w tym przypadku (jak również podczas wszystkich parzeń, z wyjątkiem ostatniego, zbytnio się nie zmieniał - zawsze był dość ciemny, brązowo-bursztynowy). W smaku dominowała tym razem wędzona nuta. Dodatkowo pojawiła się minimalna goryczka, którą najpierw wyczułem na ustach, potem na podniebieniu. Listki w czajniczku pokazały tym razem akcent jakby czegoś pieczonego.


Kolejne, czyli trzecie parzenie, które wykonałem trwało 1 minutę 10 sekund. Smak wędzenia nie był na początku tak silny, jak podczas drugiego, jednak w jego miejsce powróciło wino. Pod koniec, kiedy herbata odrobinę przestygła, powróciła dymność.

Wykonałem jeszcze czwarte (1 minuta 50 sekund) oraz piąte parzenie (3 minuty). To ostatnie dało dużo jaśniejszy napar, bardzo delikatny, który stanowił zwieńczenie całej degustacji, gdyż w łagodny sposób ukazał cały potencjał herbaty, oraz wszystkie jej smaki.

Po degustacji, kiedy przyglądałem się liściom, z łatwością mogłem zauważyć wiele rozwiniętych podczas parzenia, młodych pączków herbacianych.



Zdecydowanie muszę podkreślić, że ta herbata nie jest nudna, pomimo swojej klasyki. Parzenia na prawdę ewoluowały... za każdym razem odkrywałem coś innego. Jedyna rzecz, która jak już wcześniej wspomniałem, zbytnio się nie zmieniała - to kolor naparów. Degustację uważam za bardzo udaną, pomimo że nie jestem fanem herbat czarnych (chińskich: czerwonych), a tym bardziej wędzonych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz