Oolongi chińskie, oolongi z Tajwanu, z Wietnamu, z Jawy, z Darjeelingu, z Nepalu, z Japonii i... ze Sri Lanki. Tak: herbaty oolong produkowane są prawie wszędzie! Chyba nie spotkałem się jeszcze z oolongiem z Afryki. No, ale... przecież może tylko się z takimi nie spotkałem? Wszystko przede mną (przed nami). Dzisiaj chciałem poświęcić wpis herbacie (podobno) oolong pochodzącej z Cejlonu. Jak podaje sprzedawca, jest to herbata, której liście zbierane były w regionie Ruhuna, na plantacjach o wyższym zasoleniu gleby, usytuowanych poniżej 60 metrów n.p.m. Dowiadujemy się również, że Moragalla to nazwa fabryki, w której zebrane liście są przetwarzane (źródło: eherbata.pl).
Liście są całkiem sporych rozmiarów, są bardzo ciemne, i ogólnie pachną całkiem nieźle: delikatnym dymkiem z jakimiś letnimi owocami i subtelną słodyczą. Umieszczone w ogrzanym naczyniu uwalniają winne akcenty z delikatną nutą cytrusów. Herbatę tę (w ilości 5 gramów) zaparzyłem w czajniczku o pojemności 150ml, wykorzystując świeżo zagotowaną wodę.
Przy pierwszym parzeniu, które trwało 50 sekund, na prowadzeniu ukazały się winne nuty. Dominowała goryczka, natomiast jeżeli chodzi o smak, to był on bardzo klasyczny, niczym czarne herbaty z Cejlonu. Było w nim coś z gorzkiego kakao, coś owocowego i odrobinę winnego.
Kolejne parzenie, dłuższe w porównaniu z pierwszym, było podobne, jednak operowanie czasem tak naprawdę okazało się wyłącznie operowaniem goryczką naparu. Pojawiło się też ściągające uczucie, które zawładnęło całymi moimi ustami.
Trzecie parzenie (2:20) dało już napar bardziej delikatny, bez goryczy i bardzo klasyczny. Za to w przypadku ostatniego zagapiłem się, i przeciągnąłem czas do 6 minut. Co się okazało, sprawdziły się stwierdzenia: nic się nie dzieje bez przypadku oraz nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ponieważ to parzenie zasmakowało mi najbardziej. Nie było w nim goryczy, a wyczuwalny owocowy akcent był naprawdę przyjemny.
Herbatę podsumowałbym tak: dobra czarna herbata, przy czym jest to średni oolong. Jednak tak jak z pewnością już wspominałem - miłośnikiem czarnych herbat nie jestem. Musi mieć ona w sobie naprawdę to coś, przez co stwierdzę: tak! to jest mój smak! Parzeniu towarzyszył mi nieproszony zielony "kolega", który gdy tylko został zauważony, został wyeksmitowany na zewnątrz:
Liście są całkiem sporych rozmiarów, są bardzo ciemne, i ogólnie pachną całkiem nieźle: delikatnym dymkiem z jakimiś letnimi owocami i subtelną słodyczą. Umieszczone w ogrzanym naczyniu uwalniają winne akcenty z delikatną nutą cytrusów. Herbatę tę (w ilości 5 gramów) zaparzyłem w czajniczku o pojemności 150ml, wykorzystując świeżo zagotowaną wodę.
Przy pierwszym parzeniu, które trwało 50 sekund, na prowadzeniu ukazały się winne nuty. Dominowała goryczka, natomiast jeżeli chodzi o smak, to był on bardzo klasyczny, niczym czarne herbaty z Cejlonu. Było w nim coś z gorzkiego kakao, coś owocowego i odrobinę winnego.
Kolejne parzenie, dłuższe w porównaniu z pierwszym, było podobne, jednak operowanie czasem tak naprawdę okazało się wyłącznie operowaniem goryczką naparu. Pojawiło się też ściągające uczucie, które zawładnęło całymi moimi ustami.
Trzecie parzenie (2:20) dało już napar bardziej delikatny, bez goryczy i bardzo klasyczny. Za to w przypadku ostatniego zagapiłem się, i przeciągnąłem czas do 6 minut. Co się okazało, sprawdziły się stwierdzenia: nic się nie dzieje bez przypadku oraz nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ponieważ to parzenie zasmakowało mi najbardziej. Nie było w nim goryczy, a wyczuwalny owocowy akcent był naprawdę przyjemny.
Herbatę podsumowałbym tak: dobra czarna herbata, przy czym jest to średni oolong. Jednak tak jak z pewnością już wspominałem - miłośnikiem czarnych herbat nie jestem. Musi mieć ona w sobie naprawdę to coś, przez co stwierdzę: tak! to jest mój smak! Parzeniu towarzyszył mi nieproszony zielony "kolega", który gdy tylko został zauważony, został wyeksmitowany na zewnątrz:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz