22.07.2016

Zielona herbata zimowa od Pana Shibamoto

Dzisiaj będzie szybki wpis (a przynajmniej tak planowałem), jednak bardzo mi zależało, żeby kilka słów o tej herbacie znalazło się na Herbacianych Szlakach. Dlaczego? Otóż właśnie ten wpis (w połączeniu z wpisem o herbatach shincha z 2016) będzie swego rodzaju kontrastem. Jak to czasem mówię: herbacianym oksymoronem! Niczym dzień i noc; młodość i dojrzałość; ciepło i zimno... i chyba najtrafniejsze określenie: niczym wiosna i zima!


Za tak wyjątkową herbatę bardzo dziękuję Joli. Jednak dlaczego wspomniana herbata jest tak wyjątkowa? Zacytuję więc fragment wpisu z bloga Herbaciany Notes
Przed zimą, kiedy już nie ma zbiorów, a liście wegetują i nabierają sił przed wiosną, pan Shibamoto zbiera herbatę pozbawioną teiny. (...) Bezteinowa herbata została przez pana Shibamoto wysuszona na słońcu i podprawiona kardamonem oraz cynamonem. Wyjątkowość tej herbaty – poza orginalnym doprawieniem przyprawami korzennymi – tkwi także w jej niedostępności na szerszą skalę; to herbata została zrobiona wyłącznie na potrzeby domowe…

Nie mogło być inaczej. Tak wyjątkowa herbata musi mieć tutaj swoje miejsce! Pomimo że liście zostały spakowane do piramidki, postanowiłem zaparzyć je w Kuai Ke Bei, czy jak to można znaleźć w Internetach: easy gaiwanie. Jaką ma pojemność? Na aukcji wspominali o 120 ml... ale tak naprawdę: jak się popieści, to i 200 mililitrów się zmieści. Woda miała temperaturę 90 stopni. Parzenia trwały: 2; 4; 15 minut.



Sama herbata w opakowaniu pachniała przyjemnie i zaskakująco. Subtelny aromat zielonej herbaty (jednak nie był to zapach stricte japoński) był podkręcony nutką korzennych przypraw. Roślinność późniejszej zielonej herbaty ze wspomnianymi korzeniami było naprawdę dobrze zapowiadającym się połączeniem.


Pierwsze parzenie dało niezwykle aromatyczny napar, gdyż korzenne przyprawy w mgnieniu oka rozeszły się po całym pokoju. Napar był koloru głębokiej żółci (w tym kolorze widać było lekkie orzeźwienie). A smak? Bardzo pełny, aksamitny, zrównoważony w swej pikantności. Wyścielał całe usta, i pozostawiał na długo swoją ostrość. Co było w tym wszystkim najciekawszego? Pierw pojawiła się roślinność, która przeobraziła się (dość szybko) we wspomnianą pikantność. Smak przypraw pozostawał długo gdzieś "z tyłu" - jakby w gardle.



Kolejne było całkiem inne. Niby słabsze od poprzedniego, ale dalej mocne w swej zwiewności. Było pełne, jednak tym razem wszystkie smaki (roślinność z przyprawami) skumulowały się ze sobą, dając całkiem inne odczucia.



Jednak ostatnie parzenie (pomimo że było najdłuższe, to jednak najsłabsze z wiadomych względów) dało napar słomkowo-zielonkawy. Sam aromat był delikatny, jednak o przyprawach nie dało się zapomnieć. Goryczka absolutnie się nie pojawiła (wręcz muszę wspomnieć o pewnej słodyczy na granicy z pikanterią).



A kolejna degustacja herbaty... będzie w zimę! Ciekawe, czy pogoda wpłynie na odbiór herbaty przez moje kubki smakowe? Jedno jest pewne: na pewno wykorzystam te same parametry parzenia!
PS. Oczywiście wiem, że w założeniu miał być szybki wpis...

4 komentarze:

  1. Jeśli masz na tyle tej herbaty,to spróbuj parzenia na zimno. My ją poznaliśmy w wersji zaparzonej na zimno i była wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jej jeszcze jedną piramidkę :) Oj kusisz Łukaszu, kusisz, żeby wypróbować z niej i cold brew ;) Tylko jakoś tak szkoda mi ją zalać zimną wodą ;) Ale w końcu... kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana! :)

      Usuń
  2. O, Pan Shibamoto robi furorę na blogach! :D
    Strasznie mnie zaciekawił ów korzenny posmak bardziej kojarzący się z czarną herbatą. Uwielbiam kardamon, cynamon etc., więc pewnie ta herbata by mi posmakowała, mimo iż zielonych ostatnio nie tykam. ;)
    Szkoda, że nie jest nigdzie dostępna, bo z pewnością skusiłabym się na jej zakup.

    Kuai Ke Bei interesująco wygląda. Urocze są te "uszka", dzięki czemu pewnie naczyńko nie parzy palców. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj robi... bo jakby nie patrzeć... Jego herbata jest niesamowita! :)

      A jeżeli chodzi o naczynie... hmmm... właśnie te "uszka" trochę mocno się nagrzewają, w związku z czym do herbat, które potrzebują wyższej temperatury, wolę używać jednak mojego niezawodnego i ulubionego gaiwana :)

      Usuń