Ostatnie dni nie należały do najciekawszych. Kiedy nie mogę znaleźć chwili, żeby siąść i pomyśleć "nad herbatą-o herbacie", znaczy to że jest naprawdę nieciekawie. Dodatkowo straciłem smak, przez co byłem już całkowicie zniechęcony do robienia czegokolwiek. Jednak wczorajszy dzień sprezentował mi chwilę wytchnienia. Piękna pogoda, grzejące w plecy słońce, to coś, co wiosną lubię najbardziej. W związku z tym postanowiłem zagotować wodę, wziąć susz, zaparzyć go i napisać... napisać o herbacie, o której wpis planowałem już jakiś czas temu. Bo kiedy, jak nie wiosną opisywać świeże herbaty z Darjeeling?
Kiedy przeczytałem na Facebooku, że w TheTea pojawiła się limitowana ilość herbaty Darjeeling Giddapahar Hand Rolled ze świeżych, wiosennych, tegorocznych zbiorów, długo nie musiałem się zastanawiać nad jej zakupem.
Odnośnie do herbaty - jest to rzecz w sumie oczywista, ponieważ pochodzi ona z Indii, jednak tym razem z Giddapahar, czyli z ogrodu, znajdującego się na południu gór Darjeeling.
Parzenie wykonałem w białym, porcelanowym gaiwanie o pojemności 100 mililitrów, wykorzystując 3 gramy herbaty, oraz wodę, przestudzoną do temperatury 90 stopni. Pierwsze dwa parzenia trwały 1min 30sek, a dwa następne wydłużałem kolejno o minutę każde.
Liście są wspaniałe - ręcznie rolowane. Chyba pierwszy raz mam do czynienia z tak pięknymi liśćmi, które nie są "poszatkowane". Z pewnością jest to jej wielką zaletą. Pachną one świeżo, roślinnie i... wyjątkowo. Jak dla mnie, jeżeli chodzi o zapach, herbaty Darjeeling są do siebie (w pewnym stopniu) podobne, jednak ta odróżnia się od pozostałych... i to naprawdę w znaczący sposób. Już przy suchych listkach możemy zauważyć, w jakim stopniu pozostały one zielone. Natomiast cała magia ujawnia się przy pierwszym ich kontakcie z gorącą wodą, ponieważ liście ślicznie ożywają. Przy wsypaniu suszu do wygrzanego gaiwana, aromat nasila się, zapowiadając prawdziwą ucztę.
W przypadku pierwszego parzenia aromat był owocowy, z delikatną roślinną nutą. Podobnie było w przypadku smaku. Wspomniana przez Wojciecha truskawka, daje o sobie znać. Jednak oprócz niej wyczułem roślinny akcent. W połączeniu ze wspomnianym owocem, mam wrażenie, jakbym jadł truskawkę, przypadkowo przegryzając jej zieloną szypułkę. Kiedy rozmawiałem na jej temat z Łukaszem, to podpowiedział mi, żebym zwrócił uwagę na eukaliptusowy zapach liści. W moim przypadku, najbardziej wyczuwalny był on właśnie po pierwszym parzeniu.
Kolejne dwa parzenia były do siebie podobne. Pojawiło się delikatne, ściągające uczucie, które uwielbiam w przypadku herbat z Darjeeling. Tym razem roślinność pojawiła się na pierwszym planie. Była ona podkręcona delikatnymi, ziołowymi akcentami.
Ostatnie parzenie dało napar delikatny, w którym goryczka oraz ściągające uczucie uleciały w eter. Smak stał się bardziej płynny, roślinny, bez jakichkolwiek ziołowych akcentów.
Łatwo można się przekonać, czytając powyższą relację, że herbata była naprawdę zaskakująca. Chwile z nią są czasem magicznym. W jej przypadku, jedno jest pewne - pozwala ona zapomnieć o codzienności, dając uczucie beztroski.
Kiedy przeczytałem na Facebooku, że w TheTea pojawiła się limitowana ilość herbaty Darjeeling Giddapahar Hand Rolled ze świeżych, wiosennych, tegorocznych zbiorów, długo nie musiałem się zastanawiać nad jej zakupem.
Odnośnie do herbaty - jest to rzecz w sumie oczywista, ponieważ pochodzi ona z Indii, jednak tym razem z Giddapahar, czyli z ogrodu, znajdującego się na południu gór Darjeeling.
Parzenie wykonałem w białym, porcelanowym gaiwanie o pojemności 100 mililitrów, wykorzystując 3 gramy herbaty, oraz wodę, przestudzoną do temperatury 90 stopni. Pierwsze dwa parzenia trwały 1min 30sek, a dwa następne wydłużałem kolejno o minutę każde.
Liście są wspaniałe - ręcznie rolowane. Chyba pierwszy raz mam do czynienia z tak pięknymi liśćmi, które nie są "poszatkowane". Z pewnością jest to jej wielką zaletą. Pachną one świeżo, roślinnie i... wyjątkowo. Jak dla mnie, jeżeli chodzi o zapach, herbaty Darjeeling są do siebie (w pewnym stopniu) podobne, jednak ta odróżnia się od pozostałych... i to naprawdę w znaczący sposób. Już przy suchych listkach możemy zauważyć, w jakim stopniu pozostały one zielone. Natomiast cała magia ujawnia się przy pierwszym ich kontakcie z gorącą wodą, ponieważ liście ślicznie ożywają. Przy wsypaniu suszu do wygrzanego gaiwana, aromat nasila się, zapowiadając prawdziwą ucztę.
W przypadku pierwszego parzenia aromat był owocowy, z delikatną roślinną nutą. Podobnie było w przypadku smaku. Wspomniana przez Wojciecha truskawka, daje o sobie znać. Jednak oprócz niej wyczułem roślinny akcent. W połączeniu ze wspomnianym owocem, mam wrażenie, jakbym jadł truskawkę, przypadkowo przegryzając jej zieloną szypułkę. Kiedy rozmawiałem na jej temat z Łukaszem, to podpowiedział mi, żebym zwrócił uwagę na eukaliptusowy zapach liści. W moim przypadku, najbardziej wyczuwalny był on właśnie po pierwszym parzeniu.
Kolejne dwa parzenia były do siebie podobne. Pojawiło się delikatne, ściągające uczucie, które uwielbiam w przypadku herbat z Darjeeling. Tym razem roślinność pojawiła się na pierwszym planie. Była ona podkręcona delikatnymi, ziołowymi akcentami.
Ostatnie parzenie dało napar delikatny, w którym goryczka oraz ściągające uczucie uleciały w eter. Smak stał się bardziej płynny, roślinny, bez jakichkolwiek ziołowych akcentów.
Łatwo można się przekonać, czytając powyższą relację, że herbata była naprawdę zaskakująca. Chwile z nią są czasem magicznym. W jej przypadku, jedno jest pewne - pozwala ona zapomnieć o codzienności, dając uczucie beztroski.
Teraz, po Twoim opisie, żałuję, że i ja jej nie kupiłem, ale niestety nie mogłem. Obserwowałem tylko, jak Wojtek informuje o tym, że zostało już tylko tyle, tyle, tyle i w końcu nic. No, ale przynajmniej trafiła do Ciebie, czyli trafiła dobrze :)
OdpowiedzUsuńFajnie się to obserwowało (i tak jak mówisz) jest jej tyle, tyle, tyle aż się skończyła :) Ale wydaje mi się, że nic straconego - ma pojawić się jeszcze inny, świeży Darjeeling, i to chyba już na dniach :)
UsuńA gdzieś coś czytałem, że parzyliście ją na spotkaniu Kolektywu? Czy zdaje mi się...? :) A jeżeli tak, to jak Ci smakowała? :)
Bo osobiście, nie mogę się od niej oderwać :) Dawno nie miałem czegoś takiego :) I chyba będę musiał zainwestować w kolejnego, tegorocznego DJ, bo w paczce zaczyna być widać dno :D ... To się nazywa normalnie... NAŁÓG! :)
Mnie się udało podegustować tego Darjeelinga dzięki uprzejmości Patryka, który zaparzył Giddapahar`a na spotkaniu z Maćkiem :) cóż to za wspaniała herbata! upajająco delikatna i oszałamiająco kwiatowa... zaparzyliśmy bodajże 3 razy i za każdym razem - klasa! Zapach mokrych liści jest tak cudowny, że nie mogę się opędzić od pragnienia, by mieć takie perfumy ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że takie miłe masz wspomnienia z tą herbatą... bo jest rzeczywiście nieziemska!
UsuńGenialny pomysł... perfumy, o zapachu herbaty! I to jeszcze jakiej^^ Kiedyś widziałem jakąś mgiełkę o zapachu zielonej herbaty, jednak cały ten zapach bardziej przypominał mi zabutelkowaną Ice Tea o smaku cytrynowym... :)