27.04.2019

Kenia Silver Needles 2018

Przerwa była długa, bardzo długa... Tak samo długo czekała herbata, o której będzie w dzisiejszym wpisie. Związana z nią historia wywołuje na mojej twarzy uśmiech od ucha do ucha. Dlatego tym razem nie będzie miejsca dla opisu parametrów: temperatury wody, czasu czy ilości parzeń. Chciałbym po prostu opowiedzieć historię. Historię, która nie ma wielkiego zwrotu akcji... jednak herbaciany akcent wprost kipi z niej. 


Pewnego razu, kiedy pojechałem do Warszawy, spotkałem się pierwszy raz z Jolą oraz Łukaszem. Piliśmy wtedy różne herbaty, jednak ta jedna okazała się (jeszcze wtedy tego nie wiedziałem) herbatą z "przypowieści". Chodzi o białą Silver Needles z Kenii. Jola z Łukaszem postanowili wtedy zabrać mnie na spotkanie z Robertem. Był to dla mnie dzień pełen wrażeń. Wrażenia wrażeniami, jednak jak to z Herbaciarzami bywa, śmialiśmy się wtedy prawie z wszystkiego. W mieszkaniu Joli, na przystanku i... w autobusie. Właśnie tam jechało dwóch panów, prawdopodobnie w stanie wskazującym. Wtem zdziwiony pan zapytał nas wprost, po czym mamy taki dobry humor. Usłyszał wtedy odpowiedź (z tego co pamiętam - od Joli) że to BIAŁA KENIJSKA! Pan podjarany białą kenijską powtórzył ten słowa kilkakrotnie. Prawdopodobnie spodziewał się od nas innej odpowiedzi. Kiedy wysiadaliśmy, uśmiechnął się do nas i znowu powiedział: biała kenijska! W ten oto sposób "biała kenijska" Silver Needle zawsze będzie kojarzyć mi się z pierwszym spotkaniem z Jolą, Łukaszem i Robertem.


A sama herbata, którą mam u siebie, czekała na wpis prawie rok. Zapach suchych listków był silny, bardzo przyjemny. Pamiętam, że pierwszym skojarzeniem były cytrynowe herbatniczki. Herbatniczki  ulotniły się, jednak herbata i wspomnienia pozostały. 


W smaku herbata jest delikatna, nadal bardzo przyjemna. A aromat znad czarki tylko potęguje wspomnienia opisane powyżej.


Podczas tego samego wyjazdu, jednak dnia kolejnego - spotkałem Agnieszkę, którą poznałem wcześniej - podczas Święta Herbaty w 2016 roku. W związku z tym czarką białej kenijskiej wznoszę toast: za herbaciane przyjaźnie! Twoje, moje... NASZE! 

A czy Wy próbowaliście tej herbaty? Jeżeli nie - dajcie się ponieść "białej kenijskiej". Naprawdę warto. Niech biała kenijska będzie z nami! :) 

20.11.2017

Organic Japanese White Tea Zairai

Dzisiaj za oknem prószy śnieg. Co w tym nadzwyczajnego? Bo jest to pierwszy, namacalny po pięknym lecie. Natomiast analogicznie do białego śniegu, w moim gaiwanie znalazła się biała herbata? Co w tym nadzwyczajnego? Dla mnie to, że pochodzi ona z Japonii, a nigdy nie miałem do czynienia z taką ciekawostką. Degustacja japońskiego oolonga już była czymś. Jednak biała, to już dla mnie nie lada niespodzianka.



Jak podaje sprzedawca, produkcja tej herbaty jest limitowana, a liście Organic Japanese White Tea Zairai są ręcznie zbierane z krzewów kultywaru Zairai w mieście Gokase (prefektura Miyazaki, wyspa Kiusiu). Po rozpakowaniu herbaty czuję bardzo przyjemny roślinny akcent. Moje pierwsze skojarzenie... czuję świeże herbaty Darjeeling z pierwszego zbioru. Natomiast kiedy zajrzałem do środka, moim oczom ukazały się idealnie zachowane listeczki zielonego koloru, poprzeplatane cienkimi gałązeczkami.


W związku z tym, że herbaty nie mam zbyt wiele, a chciałbym co nieco z nią poeksperymentować, postanowiłem w miarę możliwości trzymać się jakichś określonych zasad parzenia (czego od dawna już nie praktykuję - no chyba że chodzi o coś tak innego, na dodatek w limitowanej ilości). Dlatego postanowiłem kierować się poleceniami sprzedawcy: woda o temperaturze około 70 stopni, 2 gramy herbaty na około 100ml wody. 


Liście w ogrzanym gaiwanie pachniały bardzo przyjemnie, dość intensywnie. Roślinność była spleciona z bliżej nieokreślonymi kwiatami. Cudeńko. 


Pierwsze parzenie (jak już wspomniałem - zgodnie z zaleceniami sprzedawcy) trwało 1 minutę. Po przelaniu naparu do szklanego morza herbaty ukazał mi się przejrzysty zielonożółty kolor herbaty. Aromat okazał się delikatny i owocowy. Natomiast smak był równie delikatny i bardzo słodki. Wyczuwalna była silna nuta pestki z wiśni. Słodycz pozostawała w ustach, jednak sam smak okazał się dość efemeryczny. Myślę, że odrobinę dłuższe parzenie mogłoby dać jeszcze lepszy rezultat. 



Kolejne parzenie wydłużyłem do 2min 30sek. Kolor miał podobny odcień, jednak był głębszy w porównaniu z poprzednim. Smak był bardzo gładki, nadal pestkowy, ze słodyczą, która mocniej rozwijała się w gardle. 




Od trzeciego parzenia postanowiłem zwiększyć temperaturę wody do około 80 stopni, jednak za pierwszym razem czas postanowiłem wydłużyć jedynie o 30 sekund. Kolejne trwały 5 i 10 minut. Tym razem kolor i smak były już bardziej zdecydowane. Napary przypominały mi chińskiego klasyka - herbatę Pai Mu Tan. Zastanawiam się tylko, czy wpłynęło na to zwiększenie temperatury, fakt, że było to już któreś z kolei parzenie... a może jedno i drugie? Nie będę gdybać, a zobaczę, jak będzie się zachowywać przy kolejnym naszym spotkaniu.



6.05.2017

Pinglin Roasted Baozhong Oolong

Wiosna w pełni! W ogrodzie kwitną (bądź już przekwitają) jabłonie, wiśnie oraz inne drzewa owocowe. Czas ucieka... W ostatnim czasie wypiłem wiele herbat, a w tym roku nie powstał jeszcze żaden wpis z degustacji. Złą passę trzeba jednak w końcu przerwać. Zabrałem do domu gałązkę jabłoni... i cały wczorajszy dzień zastanawiałem się, jaką herbatę mógłbym zaparzyć i opisać. Wybór był dość trudny. Koniec końców... zdecydowałem się na herbatę Bao Zhong z kwietniowej subskrypcji od TheTea. Sam Pinglin Baozhong jest dość niestandardowy, gdyż jak możemy przeczytać w załączonym opisie - silnie prażony.


Pierwszy kontakt z herbatą - jeszcze w opakowaniu, to ogromne zdziwienie, ponieważ przejawiała ona charakter bardziej owocowy i ciepły w odbiorze. Pojawiła się też prażona nutka, którą określiłbym jako delikatniejszą, idealnie uzupełniającą owocowy akcent herbaty. Ostatecznie stwierdziłem, że susz jest niczym słodkie jabłko pieczone na patyku nad ogniem. Kwiatów... nie stwierdzono. Sama herbata była zbierana w maju 2016 roku, natomiast prażenie odbyło się w październiku tego samego roku.


Po przełożeniu liści do ogrzanego naczynia pojawiła się nutka, którą z łatwością zidentyfikowałem. Były to tropikalne owoce z dodatkiem lekkiej kwaskowatości. Na myśl przyszedł mi charakter, który znam z herbat Dancong.

Parametry, których użyłem do zaparzenia tej herbaty, przedstawiają się następująco: 4g suszu, gaiwan o pojemności około 90ml, świeżo zagotowana woda od razu przelana do wygrzanego termosu. I o ile mogę śmiało podać tamte parametry, to odnośnie do czasu nie będzie już tak łatwo, gdyż było to parzenie intuicyjne. Kierowałem się jedynie radą Wojtka: "serie krótkich zaparzeń".


Pierwsze parzenie - napar przelany do czarek, od razu dał znać, że od tej herbaty nudą nie wieje. Zmiana była diametralna. O ile mógłbym wcześniej przewidzieć, jakiego smaku mogę od tej herbaty oczekiwać, to muszę przyznać, że zrobiła mi psikusa. Pojawił się maślany, nie pieczony, a wypiekany charakter, z delikatnym akcentem kwiatów oraz silniejszym aromatem owoców. Smak był dość delikatny (chyba pierwsze parzenie było zbyt krótkie). Maślany akcent był otulony czymś subtelnym (to coś przywodziło mi na myśl tajwańskiego zielonego Ali Shana, którego miałem okazję degustować jakiś czas temu).


Za drugim razem napar pachniał zdecydowanie Tajwanem! Jednak dalej nie pojawiły się charakterystyczne nuty herbat Pouchong, ale takie, które przypisujemy oolongom odrobinę bardziej oksydowanym. Natomiast w smaku wyczuwalne stały się cięższe nuty: coś pomiędzy prażeniem a pieczonymi owocami.


Po trzecim parzeniu zbliżyłem nos do gaiwana. Wyczułem, że liście pachną mi mandarynką. W aromacie pojawił się maślany charakter z owocowym wykończeniem. W smaku też było coś cytrusowego, jednak nie do końca możliwego do zidentyfikowania. Zniknęła słodycz poprzednich naparów, ustępując miejsca interesującej wytrawności. Herbata stała się bardziej roślinna z kwiatowym finiszem.


Od czwartego/piątego parzenia już nie kontrolowałem poszczególnych różnic, ponieważ herbata stała się bardziej jednostajna. Na pierwszym planie były akcenty roślinne, kwiatowe i odrobinę prażone. Wszystkiemu towarzyszyła zwiewna lekkość naparu. Należy jednak zwrócić uwagę, że herbata ta trzymała poziom przez wiele, wiele kolejnych naparów.


Na zakończenie chciałem podkreślić, że w liściach tej herbaty (i kolejnych naparach) skrywa się wszystko to, co możemy znaleźć w oolongach z Chin Kontynentalnych oraz Tajwanu. Pozycja ta przypadnie do gustu miłośnikom nie tylko tajwańskich oolongów, ale też Dancong oraz skalnych oolongów z Wuyi.


Już nie mogę doczekać się, kiedy spróbuję 1980's Aged Bao Zhong Oolong z kwietniowej subskrypcji. Jednak uważam, że ta herbata była wyśmienitym wstępem do poznania innego charakteru wspomnianej herbaty Bao Zhong.