źródło: http://www.southamericanshop.com/ |
Pochmurny, senny dzień postanowiłem dzisiaj rozpocząć od zaparzenia yerby, ponieważ czuję, że długo bez niej bym nie pociągnął. Wybór padł na kończącą się już, niestety, argentyńską, aromatyzowaną CBSe Pomelo. Jej susz jest dość pylasty, jednak spokojnie znajdziemy w niej dużą ilość większych kawałeczków liści, a także sporo patyczków. Innych składników (np. w postaci skórki grejpfruta), klasycznie, jak w takich mieszankach, nie znajdziemy.
Co jest ważne, to fakt, że yerba ta pachnie bardzo przyjemnie i nie sztucznie. Zapach kojarzy mi się z chwilą obierania grejpfruta, kiedy olejki eteryczne zawarte w skórce, uaktywniają się podczas jej zgniatania. Aromat ten w ogromnym stopniu uaktywnia się podczas powolnego zalewania suszu wodą. Wtedy zapach przypomina już moment obranych i spożywanych kawałeczków owocu.
W smaku, napar jest mocno cytrusowy. Goryczka, którą odznacza się w znaczny sposób, bez wątpienia jest taka sama, jaką znam z grejpfruta. Smak samej yerby nie jest zagłuszony, jednak podkreślony nutką cytrusa.
Yerba z pewnością idealnie nadawała by się do terere, na okres upalnych dni. Jednak ze względu na to, że mamy pogodę jaką mamy, na dworze jest dziś strasznie zimno, zdecydowałem się na wodę o temperaturze 70 stopni C. Jednak nic straconego, ponieważ kolejna owocowa CBSe czeka już na swoją kolej, i prawdopodobnie wytrzyma do upalnych dni ;)
Jeszcze kilka słów o tykwie, bombilli, no i również podkładce ;) Ogólnie, to czuję do nich ogromny sentyment, ponieważ jest to mój pierwszy zestaw do yerba mate, od którego (jak już często wspominałem, i się powtarzam) zaczęła się moja przygoda z yerbą, a następnie z herbatą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz