7.02.2016

Dwa oblicza "Żelaznej Bogini Miłosierdzia"

Żelazna Bogini Miłosierdzia, czyli klasyczny oolong Tie Guan Yin. Ta intrygująca nazwa związana jest z legendą, zgodnie z którą żył pewien chłop, który idąc pracować na polu, napotkał świątynię, w której znajdowała się figura bogini. Ten, w związku z tym że był pobożnym człowiekiem, postanowił posprzątać to miejsce, co później czynił regularnie. Pewnej nocy przyśniła mu się bogini, która powiedziała o jaskini, w której znajduje się nagroda za jego trud. Okazało się, że rosły tam sadzonki herbat. Chłop wziął je ze sobą i zasadził na swoim polu. Pielęgnując je jakiś czas, okazały się one dorodnymi krzewami. Wtedy podzielił się nimi z pozostałymi mieszkańcami wsi, którzy również zaczęli uprawiać je na swoich polach, aby następnie ją sprzedawać. Wzbogacili się wszyscy na tyle, że postanowili odbudować świątynię, którą napotkał chłop razem z figurą bogini Miłosierdzia. W ten oto sposób dzisiaj możemy raczyć się tym wspaniałym oolongiem.


Oczywiście jest to jedna z wielu legend, jakie możemy spotkać w różnych źródłach. Czy jest prawdziwa, czy nie? Odpowiedź pozostawię każdemu z Was. Jednak myślę, że w każdej opowieści jest chociaż ziarenko prawdy :)

Jedną z wersji tej herbaty, oczywiście z prowincji Fujian, postanowiłem zaparzyć, wykorzystując czajniczek przeznaczony wyłącznie do Tie Guan Yin (jest on dość duży, ponieważ ma pojemność 250 mililitrów, w związku z czym parzenie w stylu gongfu cha jak dla mnie odpada). Zwykle do parzenia używam około 6 gramów listków, parząc ją około 3-4 razy (tym razem trzy parzenia: 1:20, 0:50, 2:00) wodą o temperaturze 90 stopni.

Pierwsze parzenie.

Jej listki pachną bardziej roślinnie (zapach ten oczywiście nasila się przy przesypaniu ich do ogrzanego czajniczka). Mam wrażenie, że w tej wersji nie ma miejsca dla kwiatów... zobaczymy, jak to będzie ze smakiem.

Napar pierwszego parzenia: jaśniejszy od dwóch pozostałych.

W aromacie jak i w smaku, mam wrażenie, że kwiaty chcą przedrzeć się przez wspomniany gąszcz roślinności. Jednak są one niczym malutkie niezapominajki, skryte wśród innych, większych i bardziej okazałych roślin. Jednak napar ten można docenić jak wspomniane niezapominajki, kiedy tylko zechcemy przyjrzeć się mu bliżej.

Listki po trzech parzeniach.

Drugą wersją Tie Guan Yin, którą miałem przyjemność degustować jest herbata w malutkim czerwonym opakowaniu, którą dostałem od Joanny (blog). Zapach tej Żelaznej Bogini był przyjemnie śmietankowy. Można by stwierdzić, że bardziej maślany, w porównaniu z pozycją, którą opisałem wyżej. Jest to bez dwóch zdań wyższa jakość...


Parzenie wykonałem w tym samym czajniczku z wiadomych względów. Także tym razem zdecydowałem się na trzy parzenia, ze względu na proporcję: 4 gramy herbaty na ~250 mililitrów, które trwały kolejno: I. 2 minuty; II. 40 sekund; III. 1 minuta 40 sekund. Zapach liści w ogrzanym czajniczku stał się bardziej roślinnym. 

Aromat okazał się nieziemsko kwiatowy, całkiem inny niż w nazwijmy to podstawowej wersji. Już to daje do myślenia, jak różne herbaty są nam sprzedawane pod tą samą nazwą... Smak był wyborny, wielowymiarowy, odznaczający się przyjemnymi nutami kwiatów, śmietanki oraz miodu, które komponując się w jedną całość, z łatwością dawały się odczuć samodzielnie. Była to na prawdę wspaniała wersja Żelaznej Bogini Miłosierdzia.


Tym razem tak mało zdjęć tej wersji, ponieważ tylko te udało mi się odzyskać z karty pamięci, po usunięciu całości...

Mam "na stanie" jeszcze inne paczuszki z herbatą Tie Guan Yin. Ciekawe jakie okażą one oblicze i czy będą bardziej podobne do wersji pierwszej czy drugiej? A może okażą się całkiem inne? Zobaczymy...

4 komentarze:

  1. Zdecydowanie bardziej oddziałuje na zmysły opis tej drugiej, lepszej wersji Tie Guan Yin :) Aż mi się zachciało jej napić, ale chwilowo nie mam, bo wypiłem już wszystkie lekkie oolongi, jakie miałem... :( Niedługo na szczęście czas zakupów.
    Ciekawe czasy parzenia, zdecydowanie krótsze niż u mnie, muszę kiedyś tak spróbować. Może ta pierwsza też by u Ciebie pokazała trochę więcej, spróbuj może potrzymać ją tak ze 2, potem 3, potem 4 minuty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę kłamać - jest nie tylko lepsza, ale i same listki były wyczuwalnie młodsze, takie nazwijmy to... poddające się :)

      W pierwszej wersji liście były bardzo sztywne, ewidentnie starsze i bardziej dojrzałe. Przez co nie tak aromatyczne...

      Kiedy się znowu w nią zaopatrzę, z pewnością wypróbuję. Miałem ostatnio fazę na tego oolonga, i wypiłem dzisiaj dwie ostatnie porcje :D Czyżby zbliżający się rok Małpy tak na mnie wpłynął? ;) Być może... a jeżeli jasny oolong będzie w tym roku moją ulubioną herbatą - na pewno się nie obrażę :D

      Pozdrawiam Cię serdecznie ;)

      Usuń
  2. Według opisu, z całą pewnością wybrałabym drugą wersję. To prawda, smak, aromat, generalnie jakość, potrafią bardzo się różnić.
    Porównanie z niezapominajkami bardzo mi się spodobało. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :)
      Myślę, że te różnice mogą czasem być też jej zaletą :) Nigdy nie wiemy czego się spodziewać... a może akurat herbata zrobi nam miłą niespodziankę :)

      Usuń