Dawno nie pisałem o klasycznej zielonej herbacie. Zastanawiając się jaka będzie tą odpowiednią, w ręce wpadła mi klasyczna zielona z Chin - Silver Sprout. Srebrna latorośl, bo tak możemy przetłumaczyć jej angielską nazwę, pochodzi (w przypadku mojej) z prowincji Hubei, a dokładniej z ogrodu Maoba, usytuowanego w mieście Enshi, wbrew pojawiającym się w Internecie informacjom, że wytwarzana jest z prowincji Anhui. Widać że i tej herbaty dotyczy fakt, że nie powstaje ona tylko w mieście, z którego wywodzi się pierwotnie.
Jeżeli chodzi o jej listki, to są one ciemnozielone, a odcień ten ciekawie wpada w srebrzysty połysk. Nie pozostawia złudzeń, dlaczego taką nazwą została ona zatytułowana. Mają one w większości postać skręconych haczyków. Jednak jednym z ciekawszych rzeczy jest ich zapach. Jest ona niezwykle aromatyczna, z charakterystyczną warzywną nutką. Myślę nawet, że jest to stwierdzenie nie do końca prawdziwe, ponieważ osobiście zapach ten kojarzy mi się z przyprawą: słodką papryką. Jak pamiętam, było to moje pierwsze skojarzenie, kiedy się z nią zetknąłem i do dzisiaj się ono nie zmieniło.
Parzenie tym razem wykonam w szklanym czajniczku, co pozwoli mi zaobserwować zachowanie zalanych gorącą wodą listków. Proporcja klasyczna: 1 gram herbaty na 50 mililitrów, woda o temperaturze około 70 stopni. Pierwsze parzenie trwało 2 minuty, a kolejne klasycznie wydłużyłem o jedną minutę.
Po zalaniu listków z czajniczka wydobywa się bardzo przyjemny aromat, który kojarzyć się może z zapachem suchych liści herbaty. Jednak najciekawszy jest przede wszystkim gotowy napar. Jego aromat pokazał całkiem inne oblicze. Nastąpił zwrot ku bardziej roślinnym nutom. Napar jest niezwykle aromatyczny. Na uwagę zasługuje fakt, że z jednej strony jest delikatny, natomiast z drugiej nie trzeba się doszukiwać smaku, ponieważ w swojej delikatności jest niesamowicie temperamentny. Jeżeli nie wiedziałbym o tym, że jest to herbata chińska, zastanowiłbym się, czy z łatwością przypasowałbym ją do właściwego państwa z którego się wywodzi. Daje to wyobrażenie o tym, że jest ona wielowymiarowa w swojej prostocie. Kolejne parzenie wodą o temperaturze 75 stopni dało napar odrobinę mniej aromatyczny z wyczuwalną goryczką, jednak dalej trzymający poziom.
Na koniec chciałem jeszcze podkreślić, że herbata jest na prawdę ciekawa. Z pewnością nie będzie ona odpowiadała każdemu, ale na pewno warto ją wypróbować. Jeżeli mieliście już z nią styczność, dajcie znać, z czym kojarzył się Wam zapach jej suchych liści.
Jeśli mnie pamięć nie myli to nie miałam przyjemności, ale może kiedyś nadrobię. :) Pięknie prezentuje się herbata w szklanym czajniczku! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :) Właśnie dlatego bardzo lubię szklane czajniczki. A jak herbata jest z tych bardziej "tańczących", to już w ogóle odjazd. :)
UsuńBardzo intrygujący wpis :) zwłaszcza skojarzenie ze słodką papryczką budzi we mnie pragnienie spróbowania tej herbaty :) A wiesz co sobie pomyślałam? żeby spróbować robić każde kolejne parzenie przez 2 minuty i zobaczyć jakie da napary przy każdym kolejnym parzeniu ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Jolu :)
UsuńWidzisz... i znowu mam nauczkę, że z jakimś wpisem czekam do samego końca. Już raz tak miałem, i postanowiłem że nie zrobię tak drugi raz (dobrze że to nie było postanowienie noworoczne, bo bym z tym nie wytrwał :D). Teraz chciałbym wziąć porcję tych liści, zalać i wypróbować Twoim sposobem.
Jest tylko jedno wyjście - jak mi się uda - kupić ją ponownie.
Pozdrawiam cieplutko, Łukasz. :)
Ciekawa sprawa z tą temperaturą, bo przyzwyczaiłem się do myśli, że chińskie zielone herbaty lubą 80 stopni. Temperaturę 70 stopni polecili w sklepie, czy sam tak zdecydowałeś, bo na przykład liście są wyraźnie delikatne i świeże?
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak: sprzedawca poleca 70-80 stopni :) A osobiście zwykle wybieram te niższe granice ;) Nawet Rafał z Czajnikowy.pl w filmie poświęconym tej herbacie poleca niższą temperaturę :) Także dwa źródła przekonały mnie do parzenia jej w niższej temperaturze :)
Usuń