4.01.2016

Tsui Yu Lugu

Dzisiaj będzie chyba o ostatnim tajwańskim oolongu, z jakim miałem w ostatnim czasie przyjemność się zapoznać (nie licząc Dongdinga z Cieszyna, który poczeka jeszcze na swoją kolej). Tsui Yu Lugu przeszedł proces oksydacji, który wynosi około 12-20%. Jest on nowym rodzajem herbaty. Wpisany został do rejestru herbat tajwańskich w 1981 roku. Bardzo ciekawe jest tłumaczenie na język polski nazwy herbaty, ponieważ Tsui "oznacza piękny, niebiesko-zielony kolor piór zimorodka", natomiast Yu to klejnot (źródło: eherbata.pl).


Tajwańskie oolongi zwykle parzyłem w gaiwanie, wykorzystując krótsze czasy parzeń przy zwiększonej ilości suszu. Jednak dzisiaj chciałem wypróbować i opisać parzenie w szklanym czajniczku, przy proporcji 1g herbaty na każde 50 ml wody - czyli parzenie podobne do tych, jakie zwykle oferują nam herbaciarnie. Woda, której użyłem miała około 90 stopni. Wykonałem tym sposobem trzy parzenia, które trwały kolejno: 1:30; 1:00; 2:30.


Liście tego oolonga pachną przyjemnie. Odznaczają się ciekawymi (jak zawsze) nutami kwiatów oraz wiosennych roślin, budzących się po zimie do życia. Jednak muszę przyznać, że Si Ji, oraz Jin Xuan Lugu zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu. Wyprzedzę trochę fakty, ale w smaku i brakuje mi czegoś i coś mi przeszkadza.


Smak naparu z pierwszego parzenia był aksamitny, kwiatowy i roślinny, ale nie tak śmietankowy, jak inne tajwańskie oolongi. Jednak tak jak już wspomniałem, dla mnie nie jest on powalający, tylko taki standardowy. Kolejne było podobne do pierwszego, i nie miało jakichś odmiennych cech. Ostatnie, zdecydowanie mniej kwiatowe i mniej aksamitne.


Niestety największą zaletą tej herbaty były jej liście. Po parzeniu (jak zwykle w przypadku takich oolongów) wypełniły one sporą część czajniczka. Po wyjęciu ich, zauważyłem że większość jest na prawdę pokaźnych rozmiarów. Jednak jeżeli chodzi o smak herbaty, to polecam oolongi, o których wspomniałem już wyżej. Moja ocena nie jest taka wyłącznie dla parzenia sposobem zachodnim, ponieważ podobne odczucia miałem w przypadku parzenia jej w stylu Gong-fu Cha.



Na koniec, w związku z tym że jest to pierwszy wpis w 2016 roku, chciałbym życzyć Wam zdrowia, pomyślności, radości i wyśmienitych herbat na Waszych herbacianych szlakach!

6 komentarzy:

  1. Ciekawe, że taka młoda jest ta herbata... jeśli nie przestaną wymyślać nowych, to ja nie wiem, kiedy spróbujemy choć wymiernej części ;)
    Szkoda, że niczym szczególnym się nie charakteryzuje, ale w sumie zwyczajnego zielonego oolonga też przyjemnie wypić :)
    Szklany czajniczek ma w szyjce jakąś spiralę? To po to, żeby liście się nie wylewały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie... masz rację. :)
      Nawet się nie nastawiam, że kiedykolwiek spróbuję jakiejś większej części. Chyba pozostanie to i tak ziarnkiem piachu na pustyni :)

      Tak :) ma tam taką sprężynkę, a jak ją zdemontujesz, to wygląda troszkę jak ślimak, czy cyna do lutowania, bo dostosowuje się do kształtu szyjki :)
      Powiem Ci, że wygodne to jest, ale przy "broken" itp. się niestety nie sprawdza ;) Chociaż mam wrażenie, że nowa sprężynka (z tego-drugiego czajniczka lepiej działa) chociaż jak to ja... używam na razie tej starej, a nowa czeka "w zapasie" :D

      Usuń
  2. Wygląda na to, że opisywany przez Ciebie oolong bardziej nadaje się do gaszenia pragnienia niż do degustacji ;) Może sprawdzi się latem?... A ja czaję się na taki sam szklany czajniczek ;) Łukaszu, Tobie również samych pomyślności na herbacianych szlakach: dobrych herbat i wielu wpisów, ubogacających degustacji i radosnego poszerzania herbacianej wiedzy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością byłaby fajna na lato, może jeszcze z kostką lodu? Czasem zostało mi jej troszkę na dnie w czajniczku, i wypiłem w sumie z większym zainteresowaniem i apetytem. Oolong ice tea - to byłoby coś! :D Chociaż szczerze powiedziawszy, kiedy mi się skończyła, to odetchnąłem z ulgą, i doszedłem do wniosku, że nie będę za nią tęsknić... a czasem na prawdę mi się to zdarza w stosunku do jakiejś herbaty :)

      Czajniczek polecam Ci baardzo! To jest już mój drugi (z pierwszego, przy wycieraniu ściereczką, dosłownie wyrwałem rączkę... do dziś nie wiem jak to zrobiłem ;). Ale jest on przede wszystkim funkcjonalny, powiedzmy niewielkiej pojemności (ten ma 400ml), no i przezroczysty, co dodatkowo jest atrakcją przy parzeniu tańczących herbat. :)

      Jolu, dziękuję pięknie za życzenia! :)

      Usuń
    2. Oolongi w wersji parzenia na zimno są świetne. Przetestowane zeszłego lata. Powrót do domu z prawie 40 stopniowego upału, rzut do lodówki i nalanie sobie oolong cold brew... polecam jak tylko temperatury wrócę do normy:)

      Usuń
    3. O proszę, nigdy nie piłem oolongów "parzonych" na zimno! Musi być niesamowicie... chyba wypróbuję z Tie Guan Yin... bo to jedyny jasny oolong jaki aktualnie mam :) (nie wytrzymam do cieplejszych dni :). A czy zanim zalejesz je zimną wodą, budzisz je, żeby się troszkę bardziej rozwinęły? :)

      Usuń