23.06.2016

Greenish Oolong FF 2015 Nepal

Letnia sesja egzaminacyjna minęła, w związku z czym nie mogło być inaczej: musiał w końcu powstać nowy wpis. Przyznam szczerze, że bardzo mi tego brakowało: żeby wziąć herbatę, przygotować naczynia, złapać za kartkę i długopis, zagotować wodę i oddać się tej magicznej chwili. Jednak takie niestety są uroki sesji, że na nic nie ma czasu. Kiedy wstałem, postawiłem sobie dzisiaj pytanie: o czym chcę napisać? Grzebałem w pudełku z różnymi próbkami herbat i w ręce wpadła mi paczuszka, którą jakiś czas temu dostałem od Joli, autorki bloga Herbaciany Notes.


Właśnie dzięki Joli mogłem spróbować czegoś, co było dla mnie wielką niewiadomą: oolonga pochodzącego z Nepalu. Z dołączonej karteczki wyczytałem, że było on do kupienia w sklepie One cup of tea. Jednak na chwilę obecną jest niestety niedostępny. W związku z tym nie mam dokładniejszych danych o tej herbacie, której magiczna nazwa brzmi: Greenish Oolong FF 2015 Nepal. Jednak i tak sama nazwa mówi wiele (oczywiście: herbata typu oolong z Nepalu, z pierwszego zbioru w 2015 roku).


Jak pachnie sama herbata? Otóż jej zapach jest subtelny, delikatnie roślinny, jednak kojarzący się z jesienią i kwiatami z tejże pory roku. Listki są brązowe z jaśniejszymi przebłyskami. W pewnym stopniu mogą przypominać z wyglądu tajwańskiego oolonga Bai Hao. Jednak jeżeli chodzi o zapach, to jest on znacznie mniej słodki w porównaniu z wspomnianym przed chwilą oolongiem. Jest jednak przyjemny i odrobinę orzeźwiający.


Parzenie wykonałem w czajniczku autorstwa Andrzeja Bero o pojemności 150ml. Odsypałem 3g suszu, które zalewałem wodą o temperaturze 90st.C. Parzenia trwały kolejno: 2min.; 3min.; i (prawdopodobnie) 6min. Za pierwszym razem herbata miała delikatny aromat, lekko miodowy z odrobiną kwiatów (takich... słonecznych). W smaku była w swojej mocy dość delikatna, jakby karmelowo-kawowa. Muszę zaznaczyć, że akcent kawy nie przypominał w żadnym stopniu "małej czarnej", a był dopełnieniem wspomnianego karmelu i delikatnej goryczki pojawiającej się po chwili gdzieś z tyłu języka i na podniebieniu. Oprócz tego dało się wyczuć lekko podpiekany akcent. Zadziwiający był jednak smak, który odznaczał się niezwykłą lekkością. Po wyglądzie naparu oraz liści w żadnym stopniu bym się tego nie spodziewał.


Kolejne parzenie dało smak podobny do smaku pierwszego naparu, przy czym goryczka się nasiliła i dało się ją wyczuć już na samym wstępie. Podkreślała ona wspomniane wcześniej smaki: kawy i (w mniejszym stopniu) karmelu. Tym razem po chwili od wypicia naparu poczułem coś nowego - był to delikatny "darjeelingowy" posmaczek. Jednak był on tylko chwilowy, i szybko zgasł niczym świetlik na polanie w przyjemną, ciepłą noc. W smaku jednak go nie uraczyłem...


Ostatnie trzecie parzenie dało napar już mniej skomplikowany. Ogólnie to przypomniał mi smak delikatnej, czarnej herbaty. Coś pomiędzy chińską a cejlońską. Przyznam szczerze, że z tego się ucieszyłem najbardziej! Dlaczego? Ponieważ wiem, że miałem tym razem do czynienia z naprawdę wielowymiarową herbatą. Herbatą, z którą nie można się nudzić. A wykorzystując różne parametry parzenia, można wyciągnąć z niej (z całą pewnością) o wiele więcej. 

2 komentarze:

  1. Ach te nepalki... Herbaty z Guranse od One Cup trzymają wysoki poziom:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co w tej było najlepsze? To, że była taka, jakiej się po prostu nie spodziewałem :D

      Usuń