16.04.2016

Biała Małpa

Mając tą samą herbatę (przynajmniej z nazwy), od dwóch różnych dostawców, możemy przekonać się, jak bogaty jest świat herbat. Tylko czy to bogactwo zawsze wychodzi na dobre? Prostym przykładem jest herbata Tie Guan Yin, która w zależności od tego ile w nią zainwestujemy, odwdzięczy się takim czy innym smakiem, aromatem... I zapewne większość z Was spotkała się z czymś takim, że coś brzmi wyśmienicie, może nawet wydawać się świetną okazją, jednak ostatecznie jest klapa. Powiedział bym więcej: jedno wielkie "klapsko"... Nie będę już tworzyć neologizmów, bo nie o to mi dzisiaj chodzi. A do czego dążę, chyba każdy wie. Jednak w tej całej "tragedii" może kryć się jakaś lekcja - odpowiednie podejście może złagodzić cały niesmak (również ten, który fizycznie pozostawia herbata w ustach). Jakiś czas temu dostałem od Agnieszki tytułową herbatę. Ta zasmakowała mi tak bardzo, że musiałem skusić się na całą paczkę. Rzecz w tym, że nie była to ta sama herbata. I pomimo naprawdę ładnego wyglądu liści, smak nie był już tak imponujący.


W związku z tym, że było z tą herbatą różnie, postanowiłem się nie poddawać i eksperymentować. W końcu całe 50 gramów mi na to pozwalało: a to większa ilość suszu, czasem wydłużony czas, zwiększona temperatura... smak się zmieniał, jednak ciągle pozostawał taki dziki (i nie była to dzikość sheng pu-erha).


Długo zastanawiałem się, dlaczego ta herbata daje mi tak niechcianą przygodę? Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że chyba bardzo (a może nawet za bardzo) przypomina mi Ognistą Królową. I tego było już za wiele... Koniec końców, postanowiłem zalać 8 gramów liści 400ml zimnej wody, wstawić do lodówki i zobaczyć, co z tego wyjdzie przy zimnym "parzeniu". Na efekty muszę poczekać do jutra, jednak teraz (tak dla porównania) dam jej przyjemność zażycia gorącej kąpieli, a o efektach cold brew napiszę w dalszej części wpisu.


Parzenie bardziej tradycyjne, wykonałem w czajniczku o pojemności około 400ml użyłem 9 gramów herbaty, wykorzystując wodę o temperaturze 90 stopni oraz czas 2 i 4 minut. Więcej z niej wyciągnąć chyba nie można. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że listki w ogrzanym czajniczku pachną obłędnie. Roślinnie, trochę kwiatowo. Rzeczą, która zdziwiła mnie w sumie najbardziej, jest to, że czym mniej się nad tą herbatą trzęsę, wychodzi ona lepsza. Parzenie w czajniczku, żeby liście miały się gdzie rozwijać, przelewanie i inne cuda wianki jej po prostu nie sprzyjają. Za to wrzucenie liści do zaparzacza, zalanie gorącą wodą, odczekanie itd. daje bardziej zadowalające efekty. Tym razem smak może nie jest powalający na kolana, ale uznając tę wredną małpę za herbatę codzienną, można wypić ją bez większych problemów. W smaku dają się wyczuć nuty roślinne, jednak zbyt słabe, nie dające tak fajnych doznań, jak w przypadku Białej Małpy №1. Muszę jednak zaznaczyć, że ciekawy efekt zaobserwowałem, kiedy zaparzona gorącą wodą herbata się trochę przestudzi. Czy to oznaka tego, że w zimnym parzeniu można pokładać całe nadzieje?



Wracając do cold brew, po ponad 14 godzinach uzyskałem zielono-żółty napój. Już zapach zapowiadał coś ciekawego, ponieważ przypominał mi aromat herbaty, nadesłanej przez Agnieszkę. Pierwszy łyk... i niedowierzanie! Czy to ta sama herbata? Gdyby nie fakt, że sam przesypałem ją do czajniczka, nie uwierzyłbym. Delikatna goryczka, ale jak najbardziej "prawilna" w połączeniu z akcentami bardziej kwiatowymi niż roślinnymi, dała świetne efekty. Nawet posmak Ognistej Królowej się tym razem nie pojawił!



Cieszę się, że ta początkowo niemiła historia ma zakończenie jak w większości filmów z happy endem! A tymczasem zalewam te liście kolejną porcją wody...


Ostatecznie obiecałem sobie jeszcze jedną rzecz: że sięgnę po herbatę o tej samej nazwie i z największą przyjemnością przygotuję o niej wpis - taki prawdziwy. Musi tylko dobrze smakować zaparzona na ciepło... W takim razie: See you, White Monkey! 

8 komentarzy:

  1. podobno herbata jako taka jest niewinna...to co wychodzi po zaparzeniu to zasługa lub sprawka parzącego ;) ale nie jestem do tego poglądu niewolniczo przywiązana, bo są herbaty z którymi po prostu nic dobrego nie da się zrobić ;) Łukaszu, owocnych dalszych eksperymentów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Jolu za pocieszenie :D hahaha :D
      Ale myślę, że jest dla mnie jeszcze nadzieja, bo jednak znalazłem sposób, żeby zasmakowała (cold brew)... czyli prawdą jest, że wszystko zależy od parzącego i jego podejścia do niewinnej herbaty :D Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  2. A ja po wpisie mam sporo przemyśleń na temat wpływu na smak odbierany przez nas naszych oczekiwań czy tego co o herbacie się dowiemy/usłyszmy od innych.

    Poza tym istne tortury nad Małpą i wiele emocji:). Bardzo fajnie się czytało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa :)
      Jeżeli chodzi o odbiór herbaty przez nas, po słowach innych, wydaje mi się, że coś w tym jest - ułatwia to zdecydowanie jej odbiór, ale jeżeli chcemy być bardziej indywidualni, możemy się też doszukiwać wtedy jakichś różnic :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Ciekawy wpis. Zgadzam się z Anią, że pojawia się ciekawa kwestia "inspiracji".
    Fajnie też, że się nie poddałeś:) Te całe eksperymenty herbaciane są bardzo dobre i czasem można się nieźle zaskoczyć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Kapitulacja względem herbaty jest czymś niemożliwym - trzeba z nią walczyć i ciągle stawiać na swoim :) I może uda się wygrać - chociaż w tym przypadku, myślałem, że nie wygram nigdy ;) Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Mądre księgi mówią: "Istnieje dobra i zła herbata". Ja się tym cytatem ratuję za każdym razem, kiedy już absolutnie nic nie udaje mi się z herbaty wykrzesać. Ale takie eksperymenty są dla nas bardzo pomocne i dużo się wtedy uczymy, chyba powinienem Ci w takim razie napisać, że dobrze się stało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święte słowa! :) Oj, dobrze się stało - i przede wszystkim w związku z tym, że się po prostu skończyła... :) Muszę tylko "złą" zastąpić tą "dobrą" :)

      Usuń