Dzisiaj cały dzień chodziła za mną herbata z Darjeeling. Nie mogąc już wytrzymać, sięgnąłem po paczuszkę z herbatą z tegorocznego, pierwszego zbioru, pochodzącą z plantacji Nagri. Nazwa, jak podaje sprzedawca przy jej opisie, "pochodzi od Nav Gauri, i nawiązuje do dziewięciu wcieleń hinduskiej bogini płodności Parvati" (źródło: fiveoclock.eu). Plantacja o której mowa, leży w dolinie Rongbong, i znajduje się na wysokości 1600m n.p.m.
Sam susz herbaciany, jest w rzeczywistości dość ciemnym, jednak na fotografiach dostrzegam w nim większą zieleń. Wydaje mi się, że składa się on z większych listków w porównaniu z tymi, które miały herbaty degustowane przeze mnie wcześniej. Jednak wszystko wyjdzie po parzeniu... W zapachu wydaje się bardzo delikatna, subtelna, z charakterystycznym, niesamowitym akcentem, który oferują herbaty z Darjeeling.
Parzenie odrobinę inne w porównaniu z tymi, jakie stosuję zwykle. Dzisiaj użyję wody o temperaturze 85 stopni, oraz 2g na około 150 mililitrowy czajniczek autorstwa Andrzeja Bero. Tym sposobem chcę wyciągnąć z herbaty dwa parzenia. Pierwsze planuję na około półtorej minuty, drugie na cztery.
Pierwszy łyk, i czuję, że to jest to. Pragnienie wydaje się być zaspokojone, ale nie - czekam jeszcze na efekty kolejnego parzenia. To jednak odznacza się nieziemskim bukietem. Pełnym, i pozbawionym wszelkich mankamentów. Nieziemska subtelność, brak goryczki, i ten wspaniały smak są wymarzonym zakończeniem dnia. Kolor dość jasny, słomkowy. Marzę, aby chwila trwała wiecznie...
Drugie, o wiele dłuższe parzenie dało już złocisty kolor, jakiego w sumie się spodziewałem przy takim czasie. Aromat także zmienił się diametralnie. Wydaje się być jakby cięższym, z nutą jakichś kwiatów, i przełamany akcentem przypraw. W smaku wyraźniejsza goryczka, ale taka, którą bardzo lubię. Na końcu podniebienia zauważam jakiś smak, który przypomina coś pieczonego.
Bardzo ciekawa pozycja, którą bardzo polecam, w szczególności osobom, które nie przepadają za czarnymi herbatami, nawet za tak niesamowitymi, jakie są te, zbierane w prowincji Darjeeling.
Mnie też dziś jakoś pociągnęło na darjeelingi :) i dlatego z samego rana raczę się SF Darjeeling Dooteriah - nieskomplikowany, zrównoważony, bezgoryczkowy z łagodną orzechową nutą :) Nagri też jest przyjemny ze względu na uroczą, niezbyt intensywną goryczkę, choć moje serce skradł Drjeeling Namring Upper - i to zarówno ten wiosenny, lotniczy, jak i ten z późniejszych zbiorów. Próbowałeś?
OdpowiedzUsuńOj tak, uwielbiam je :) Chociaż do tego później zbieranego Namringa musiałem się przyzwyczaić, i dopracować ilość suszu, którą wykorzystuję :)
OdpowiedzUsuńJeszcze co do świeżych Namringów, o których wspomniałaś, to miałem je w zeszłym roku. I w wersji standardowej FF, i wersji o której wspomniałaś - upper. Niesamowite herbaty! :)
Dooteriah SF jeszcze nie próbowałem, ale mam nadzieję, że to kiedyś nadrobię ;)
Ojej, ten czajniczek Pana Andrzeja, śliczności! Zakochałam się. ;P I czy obok niego stoi rdzawa czarka made by Pan Willi? ;)
OdpowiedzUsuńHihi, dziękuję ^^ Oj tak, od Pana Willi'ego - i oczywiście zamówienie z Czarki :) Fajna jest o tyle, że ścianki ma odrobinę cieńsze od tej bliźniaczej, niebieskiej :)
Usuń