23.12.2015

Bai Hao Oolong

Na nocną degustację wybrałem dzisiaj (i wczoraj) Bai Hao oolonga, który także nosi nazwy: Oriental Beauty, Champagne oolong, oraz Fancy oolong. Pochodzi z Tajwanu, a jego oksydacja wynosi około 50-60%. Czyli zdecydowanie nie jest to lekki, zielony oolong - z takich, jakie lubię najbardziej. Nieraz pisałem, że wyższa oksydacja niestety mi nie leży, że mam wrażenie, że podpiekany aromat i smak jest w nich jakby identyczny, oraz że chyba nie potrafię docenić ich szlachetności... jednak w tym przypadku jest całkiem inaczej, co przyznam szczerze, nie tylko zdziwiło mnie, ale i w pewnym sensie usatysfakcjonowało - najwidoczniej nie zobojętniałem jeszcze na oolongi wyższej oksydacji, i jest dla mnie jeszcze ratunek... może nawet w przyszłości lepiej się z nimi zapoznam i zmienię zdanie?


Zapach suszu jest według mnie dość neutralny. Nie wyróżnia się niczym szczególnym: wyczuć można w nim taki mocniejszy akcent, może delikatnie miodowy. Nasila się on w znacznym stopniu po umieszczeniu liści w ogrzanym czajniczku.


Parzenie wykonałem w czajniczku autorstwa Andrzeja Bero. Niestety ostatnio rzadziej go używałem... a szkoda, ponieważ i pojemność ma bardzo dobrą (około 150ml), i przyjemną fakturę na zewnątrz. W środku jest szkliwiony, więc nie ma problemu jakie herbaty w nim można przygotowywać, a jakie nie. Woda o temperaturze 90 stopni gotowa, 4,5g suszu przygotowane, więc biorę się za parzenie. Trwały one kolejno: 0:45, 0:20, 0:40, 1:10, 2:30.


Napar okazał się złocistego koloru. Miód w aromacie był znacznie intensywniejszy i nawet przyjemniejszy niż ten, którym odznaczały się liście. Miód nie pozostawiał złudzeń, i z łatwością mogłem go zidentyfikować. To samo w smaku! aż niemożliwe, że herbata ta nie jest podkręcona jakimś dodatkiem w postaci aromatu. Całość zdecydowanie na plus.


Przy drugim parzeniu, kolor stał się bardziej złocisty, jednak w aromacie miodu było jakby mniej. To samo w smaku... miód gdzieś się schował, delikatnie dając o sobie znać gdzieś jakby pośrodku. Przy kolejnym kolor się nie zmienił, a wspomniany wspaniały miód znowu wyszedł na pierwszy plan.


Następnie miodu w smaku i aromacie było niestety coraz mniej, co jednak można było przewidzieć.


Po wyciągnięciu liści z czajniczka zobaczyłem, jak różne liście zawiera w sobie ta herbata. Przed parzeniem, wydawały mi się one dość jednorodne, z wyjątkiem tych srebrzystych końcówek i pojedynczych jaśniejszych liści. Jednak po wykonanych pięciu parzeniach, widać bardzo ciemne akcenty, brązowe, i nawet zielone... Najbardziej podoba mi się ten kontrast pomiędzy najciemniejszym a najjaśniejszym odcieniem.


Ten oolong naprawdę dał mi do myślenia: przede wszystkim pokazał mi, że nie można kierować się w życiu wyłącznie doświadczeniami i myśleć stereotypowo, wrzucając wszystko do jednego wora. Herbata w takim razie nie tylko może łączyć i skupiać wokół siebie ludzi, ale przede wszystkim może uczyć pokory - jak to było dzisiaj ze mną oraz z Bai Hao oolongiem.

7 komentarzy:

  1. Moje dotychczasowe doświadczenia z mocniejszymi oolongami ograniczają się właściwie do tego, że dostałem kiedyś w liście torebkę ekspresowej Oriental Beauty. Ale powiem tylko, że to jakbym nigdy jej nie próbował ;)
    Zdecydowanie narobiłeś mi smaku i przy najbliższych zakupach muszę jej poszukać.
    Pięknie te liście się prezentują po parzeniu, do tej pory widziałem coś takiego w herbacie Darjeeling z pierwszych zbiorów i też bardzo mi się podobało.
    Dobrze, że nie uległeś schematom i jednak spróbowałeś, na drodze herbaty trzeba iść grzecznie i nie wybrzydzać, bo inaczej można krążyć w miejscu ;)

    P.S. Mam czarkę z tej samej serii (he he he :), dostałem na urodziny i jest to aktualnie moja ulubiona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To powiedzmy że miałeś taki przedsmak tego, co może zaoferować herbata "z liścia" - a tą Ci na prawdę polecam ;)

      Ogólnie zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że te oolongi są na prawdę fajne, tylko trzeba znaleźć dobrą proporcję temperatury, wody, liści oraz czasu... tak jak kiedyś parzyłem Da Hong Pao, to nawet ta herbata była dla mnie czymś obojętnym... przy zwiększeniu liści itd. smak okazał się na prawdę czymś fajnym i urzekającym :)

      Liście te bardziej zielone zauważyłem dopiero teraz, przy końcu... może dlatego, że te fajniejsze i większe zostawiłem na sam koniec - i być może właśnie tam się one "schowały" :)

      A te czareczki są rzeczywiście bardzo fajne: i pojemność, i szkliwienie :) Mam jeszcze z tej serii niebieską, ale ma o wiele grubsze ścianki od tej - ale i tak obie bardzo lubię :) A jakie szkliwienie ma Twoja? Ten sam kolorek? :D

      Usuń
    2. Moja jest niemal identyczna, ten sam kolor, tylko górna warstwa szkliwa jest nieco węższa, tak, że ja mam więcej brązowego. Ale to przecież ręczna robota i na tym polega jej urok :)

      Usuń
    3. Super! :) W takim razie niebieskie czarki-bliźniaczki mam z Idą, a z Tobą brązowe ;)

      Usuń
    4. Nasza wielka herbaciana rodzina :)

      Usuń
  2. Nieźle, akurat parzyłam Bai Hao w Wigilię. Chociaż coś mi smakowo nie podszedł wtedy, może dlatego, że byłam po uczcie i kubki smakowe chyba jeszcze nie wydobrzały. ;) Czajniczek ciekawy (to od Pana Andrzeja, prawda?)

    Życzę Ci pogodnych i wspaniałych Świąt oraz szczęśliwego i pozytywnego Nowego Roku! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak wykonanie Andrzeja Bero :)
      Po kolacji zaparzyłem sobie zieloną, z nadzieją, że też pomoże mi przy tych wszystkich potrawach... i miałem dokładnie to samo - a akurat "Silver Sprout" w normalnych warunkach mi bardzo smakuje :) W ogóle jestem pewien, że u mnie zmiana samego smaku była spowodowana makiem, w naszej tradycyjnej potrawie - makówkach :)

      Dziękuję Ci bardzo za życzenia! Tobie życzę radości, szczęścia i pomyślności i w Święta (chociaż to już II dzień) ale i w Nowym Roku :)

      Usuń