27.05.2016

Bi Luo Chun

Ciepłe dni chyba na dobre zagościły w Polsce, chociaż wczorajszy dzień troszkę mnie nastraszył, że te chłodniejsze od nowa zaczną pokazywać swoje pazurki. Łapiąc okazję, postanowiłem że w końcu napiszę o jakiejś herbacie. Obowiązki w ostatnim czasie wzięły górę, co przełożyło się nie tylko na gatunki parzonych herbat, ale i na samo wykonanie parzenia.


Dzisiejszy wpis poświęcony będzie drugiej herbacie (po Long Jing), którą dostałem z jakiś rok temu od Teavivre... W normalnych warunkach bym sobie na coś takiego nie pozwolił, jednak w związku z tym, że herbaty są zapakowane hermetycznie, nie powinny zbytnio stracić na jakości. Planowałem przygotować o nich wpis już w kwietniu, czyli w czasie, kiedy dokładnie rok wstecz ich listki były zbierane, jednak i wtedy czas pokrzyżował mi plany.

Zabierając się do parzenia, sięgnąłem po jedno z najlepszych źródeł książkowych w Polsce: książkę Roberta Tomczyka pt. Zapiski o herbacie. I nie pożałowałem, ponieważ przeczytałem w niej (pozwolę sobie zacytować) że: Listków tej herbaty nie zalewa się wrzątkiem, tylko wrzuca do naczynia w połowie napełnionego gorącą wodą (80* C) i następnie dolewa się jej do pełna. W związku z tym, postanowiłem zrezygnować z mojego ulubionego naczynia - gaiwana, na rzecz szklanego czajniczka, w którym będę mógł prawidłowo zaparzyć herbatę i podziwiać tańczące w wodzie listki.


Parząc herbatę bardziej "po europejsku", użyłem około 7 gramów suszu, 400 mililitrów wody o temperaturze 80-85 stopni Celsiusza. Parzenia trwały kolejno 1:00; 2:00; 4:00. Zwykle piszę o tym, jak pachniały listki po umieszczeniu ich w ogrzanym naczyniu, jednak tym razem, wsypując je do wody, byłem tak zaaferowany tą odmiennością, że nawet zapomniałem o powąchaniu ich na tym etapie. Jednak sam susz był naprawdę aromatyczny: kiedy otwierałem to malutkie opakowanie, do mojego nosa doleciał silny owocowy aromat, który kojarzył mi się z dojrzałym melonem.


Pierwsze parzenie dało napar jasny, klarowny, z lekkim odcieniem zieleni na tle słomkowego akcentu. Przy kolejnych, kolor ten zdecydowanie stał się bardziej żółty, a sam napar już nie był tak klarowny. Jeżeli chodzi o smak, to herbatę zaliczę ogólnie do tych bardziej delikatnych. Pierwszy kontakt naparu z ustami, i odpłynąłem... odpłynąłem do krakowskiej Czajowni, w której pierwszy raz miałem przyjemność ją pić (a było to w wakacje, prawie 2 lata temu). Smak był odrobinę kwiatowy, ale i owocowy, delikatnie słodki. Pozostawiał ten charakterystyczny posmak, którym odznaczają się wysokiej jakości herbaty chińskie.


Kolejne parzenia były do siebie podobne. Pojawiła się goryczka, która dość szybko znikła, pozostawiając akcent Bi Luo Chuna. Muszę przyznać, że trzecie parzenie smakowało mi o wiele bardziej niż drugie, pomimo że było bardziej subtelne (a może właśnie dlatego)?



Herbata jest ciekawa i godna wypróbowania. Jednak jeżeli miałbym wybierać pomiędzy dwiema herbatami od Teavivre z wielkiej dziesiątki, które tutaj opisałem, to numerem jeden (bezapelacyjnie) pozostaje dla mnie Long Jing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz