19.11.2015

King Hsuan (Jin Xuan) Lugu

Mamy jeszcze jesień, dlatego w dzisiejszym poście chciałbym skupić uwagę na tajwańskim oolongu, lekkiego stopnia oksydacji. Jin Xuan Lugu, jak podaje sprzedawca, jest herbatą młodą, ponieważ produkuje się ją dopiero od 1981 roku.


Parzenie klasycznie - w czajniczku a'la Yixing, o pojemności około 150 mililitrów. Woda o temperaturze 90 stopni, oraz ostatnie jakie miałem 5g herbaty. Parzenia trwały kolejno: I) 1min.; II) 20sek.; III) 50sek.; IV) 1min, 30sek.; V) 2min 40sek.; VI) 5min.


Listki przed parzeniem odznaczały się silną nutą aromatycznych, wiosennych kwiatów. Po przesypaniu ich do ogrzanego czajniczka, aromat ewoluował, gdyż pojawiła się mleczna nuta. Jednak nie było to takie standardowe mleko... osobiście, skojarzyło mi się z mleczkiem kokosowym. 

Po przelaniu naparu do szklanego morza herbaty, zawsze ukazywał mi się delikatnie żółty, słomkowy kolor. W przypadku niektórych parzeń, zauważalny był nawet lekko zielony odcień. Pierwsze parzenie dało napar o delikatnym aromacie: bardziej maślanym, niż kwiatowym. Smak także był delikatny. Oprócz aksamitności i lekkiego maślanego posmaku, nie wyróżniał się w sumie niczym szczególnym. Kwiaty gdzieś się ulotniły, i miałem tylko nadzieję, że totalnie nie zwiędły, a że wkrótce znów się pojawią.



Aromat kolejnego parzenia był bardziej intensywny. Wcześniej nieśmiałe kwiaty, zaczęły się w końcu ujawniać. Smak był bardziej kwiatowy (szczególnie po chwili). Następne parzenia były w miarę podobne do drugiego. Trzecie parzenie, pomimo podobieństwa, było dość szorstkie na wstępie, jednak po chwili aktywował się znów maślany posmak. Napar zaczął być coraz słabszy od czwartego parzenia, jednak był na tyle smaczny, że herbatę można było namówić nawet na szóste parzenie.




Na sam koniec jeszcze chciałem napisać kilka słów na temat roślin i kwiatów, ponieważ odgrywają one w moim życiu ważną rolę. Nawet kiedy byłem małym dzieckiem, wszyscy twierdzili, że chyba zostanę w przyszłości ogrodnikiem... ;) Jak na razie się niestety na to nie zanosi (a szkoda...). Krążyło nawet powiedzenie (powtarzane mi do dzisiaj), że kiedy "Łukasz wsadzi do ziemi suchy patyk, to nawet on zakwitnie". Dlatego postanowiłem, aby przy parzeniu (oprócz sikających Chińczyków) towarzyszyła mi kwitnącą szlumbergera, ponieważ uważam, że jeżeli jakiś kwiat kwitnie i daje nam z tego powodu radość, to w szczególności trzeba z tego korzystać... nawet w taki sposób.


7 komentarzy:

  1. Sikające figurki! :D
    Zazdroszczę Ci całego zestawu do chińskiej kong-fu cha. Ja dopiero zacznę kompletować swój i pewnie trochę mi to zajmie.
    A ta herbata, Jin Xuan, to chyba jednak nie jest Jing Shuan z Tajlandii, bo były już gdzieś rozmowy na ten temat. Jing Shuan mam, pijam i smakuje mi on jak inne nisko oksydowane, np. jak Ti Kuan Yin albo Dong Ding.
    Ładne zdjęcia robisz, ja posługuję się swoją komórką, więc pewnie wszyscy zgrzytają zębami, kiedy widzą moje zdjęcia na blogu :-P
    Świetny pomysł z tym kwiatkiem, naprawdę pięknie zakwitł!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też chciałem skompletować taki zestaw, jednak udało się zrobić to w całkiem łatwo, i szybciej niż myślałem ;) Znalazłem w sklepie taki komplet, i długo się nie zastanawiałem, jaką decyzję podjąć ;) W sumie, to korzystam z niego już prawie rok... paczka przyszła do mnie dokładnie w Wigilię :D Ale życzę powodzenia przy kompletowaniu - na pewno taki zestaw da Ci radość ze zbierania go, a potem z użytkowania :)

    Masz rację ;) Ten, który tutaj opisałem jest oolongiem z Tajwanu - pamiątka z zeszłorocznej wizyty w "Czarce" w Krakowie :) A lekko oksydowane oolongi, to zdecydowanie mój ulubiony rodzaj herbaty :)

    Co do zdjęć, to dziękuję bardzo :) Jestem w szoku, bo aktualnie robię je starym aparatem cyfrowym (ma "aż" 4Mpx :D hahaha). A zdjęcia robisz na prawdę porządne - dokładnie widać wszystko, co najważniejsze - listki, kolor naparu itd. :) I na prawdę, nie ma o co "zgrzytać zębami" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Łukaszu, piękna szlumbergera :) Mam nadzieję, że swoje ogrodnicze talenty będziesz także pokazywała na blogu :) w końcu kwiaty to bardzo ważny element ceremonii herbacianej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Oczywiście... dalie i inne kwiaty już towarzyszyły mi przy herbacie :) A teraz nie zostało nic innego, jak wyczekiwać wiosny - ewentualnie coś może zakwitnie na parapecie :)
      Brakuje mi już tylko gustownego wazonu, aby pasował do kolekcji. Muszę się koniecznie za czymś rozejrzeć... :)

      Usuń
  4. Tak, to ten klasyczny King Hsuan/Jin Xuan, z mleczno-maślanych oolongów, nie ta odmiana, opisywana na moim blogu. ;)

    Chińczycy są pro (chociaż urodą nie grzeszą :D), a dobra dłoń do kwiatów na plusik. :)
    Moim zdaniem filolog rusycysta brzmi znacznie lepiej niż ogrodnik. :P (aczkolwiek nie jestem pewna, który zawód daje lepsze możliwości pracy)

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczerze? To chyba żaden :D A tak na serio, to można mieć i tak nie wiadomo jakie wykształcenie, a jak się nie ma siły przebicia, to się nic z tym niestety nie zrobi... :(

    PS. Noo... niestety, nie grzeszą :D Ciekawe tylko, jak by wyglądały figurki... Chinek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie prawisz, obecnie głównie liczy się przebojowość i/lub odpowiednie koneksje, ale też nie zawsze. Szczęście przede wszystkim. :) Trzymam kciuki, żeby Ci się udało zdobyć pracę w zawodzie! :)

      Zapewne Chineczki byłyby ciutkę bardziej wdzięczne oraz zapewne wstydliwie zasłonięte tu i ówdzie. :P

      Usuń