Zbiory z 2016 roku rozpoczynam herbatami nie z Indii, nie z Chin ani nie z Japonii... tym razem wybór (w sumie zupełnie przypadkowo) padł na Wietnam. Przy ostatnich zakupach w Czajowni kupiłem wietnamską Che Xahn w wersji bardzo świeżej, bo tegorocznej. Jak podają na stronie swojego sklepu, Che Xanh oznacza tyle co zielona herbata i jest przeznaczona do codziennego popijania. Jednak co jest najważniejsze, to fakt, że jest ona tradycyjnym napojem w Wietnamie. Produkowana w popularnej dzielnicy Thai Nguyen. Jak pisze Robert Tomczyk w swojej książce Zapiski o herbacie, herbaty stamtąd mają kwiatowy aromat i mocny smak. W 1994 roku Che Xanh otrzymała tytuł herbaty roku, nadanej dzięki konkursowi Towarzystwa Miłośników Herbaty.
(źródło: czajownia.pl)
(źródło: czajownia.pl)
Zaglądając do torebki, zwracam szczególną uwagę nie na wygląd liści, a na silny, uderzający w nozdrza świeży zapach. Wydaje się być silnie roślinny, jednak nie można tej roślinności porównać z tą, którą znamy z herbat, pochodzących z innych miejsc. Zastanawiając się dłużej, myślę, że w minimalnym stopniu może mi ona przypominać Liu Pan Shui, jednak parzyłem ją dość dawno temu, a moja pamięć jest zawodna...
Dopiero po przesypaniu liści na spodeczek mogę się na nich skupić bardziej. Mają one kolor różnych odcieni ciemnej zieleni. Są dość silnie poskręcane. Po przełożeniu ich do ogrzanego naczynia, aromat, który buchnął z niego, odznaczał się roślinnymi akcentami, splecionymi z lekkim podpiekaniem a nawet słonością?
Zaparzę ją w moim dość dużym shiboridashi, o pojemności do 200 mililitrów. Użyję około 4 gramów herbaty a także wody o temperaturze około 75 stopni. Pierwsze parzenie będzie trwało około 1 minuty. Po przelaniu herbaty do szklanego cha chaia, ukazał mi się klarowny napar koloru zielonożółtego. W sumie nie zmieniało się to podczas kolejnych trzech parzeń. Odnośnie do aromatu, to był on silnie roślinny, tak samo jak smak. Herbata dała się poznać jako delikatna (myślę, że warto przetrzymać ją troszkę dłużej).
Kolejne dwa parzenia trwały 2:00 i 3:30 min. Były one do siebie podobne, jednak trzecie uważam za delikatniejszą wersję drugiego. Wyczułem znowu roślinne akcenty, jednak tym razem wydawały mi się one bardziej "surowe".
Najciekawsze jest jednak wrażenie lekkiej goryczki, pojawiającej się przy każdym parzeniu. Złudzenie to ma miejsce wyłącznie przy pierwszym kontakcie naparu z językiem. Co jest jednak interesujące, przy takim parzeniu, goryczka znika w mgnieniu oka i nie jest już potem wyczuwalna. Myślę, że jest to spowodowane tym, że herbatę potraktowałem dość łagodnie. Koniecznie muszę z nią poeksperymentować...
Che Xanh była pierwszą wietnamską herbatą, z którą miałe przyjemność się zapoznać (a przynajmniej tak mi się wydaje). Jako napój do codziennego picia zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Spodziewałem się czegoś bardziej zwykłego, odznaczającego się większą goryczką (jednak wtedy Che Xanh mogła okazać się herbatą mniej przyjazną). W kolejce czeka jeszcze jedna herbata z Wietnamu, której jeszcze nie parzyłem, ale po dzisiejszej degustacji wiem, że i ta zawieść po prostu nie może.
Założę się, że opisywana przez Ciebie roślinność zupełnie nie przypomina roślinności, którą można wyczuć w herbatach z innych krajów, prawda? Trzeba przyznać, że wietnamskie herbaty są bardzo specyficzne, dostarczające innych doznań smakowych i zapachowych niż np. herbaty z Chin. Do tej pory miałam okazję spróbować dwóch herbat z Wietnamu: Che Thai Nguyen i zielonej herbaty aromatyzowanej kwiatami lotosu. Obie bardzo przypadły mi do gustu :). Dzisiaj kupiłam jeszcze jedną herbatę: Suoi Giang Wild Green Tea, więc niedługo będę mogła spróbować trzeciej (swoją drogą czy to właśnie nie ta herbata czeka u Ciebie w kolejce do wypróbowania? ;)). Biorąc pod uwagę pozytywne doświadczenia z wietnamskimi herbatami, mam nadzieję, że w sklepach herbacianych będzie coraz więcej herbat z Wietnamu :). Pozdrawiam, Agnieszka z bloga mycupofgreentea.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :D "(...) [zapach] wydaje się być silnie roślinny, jednak nie można tej roślinności porównać z tą, którą znamy z herbat, pochodzących z innych miejsc." :)
UsuńCzyli coś w tym musi być :D Długo zastanawiałem się nad tym, czy aby na pewno moje przypuszczenia są prawidłowe, ale Twoje stwierdzenie przekonało mnie w tym przekonaniu! :)
Tak, dokładnie ta herbata czeka w kolejce :D Osobiście będę polować na zieloną, aromatyzowaną lotosem... Jednak z tego co widzę, to na razie jest od dłuższego czasu niedostępna (pomimo, że dany sklep ma ją w swojej ofercie...).
Pozdrawiam serdecznie! :)
Ta druga część zdania o tym, że nie można porównać tej roślinności jakoś wyleciała mi z głowy, gdy pisałam poprzedni komentarz, wybacz :). Jak najbardziej zgadzam się z tą uwagą, bo doszłam do takiego samego wniosku. Szkoda, że już nie mam tej zielonej lotosowej, bo podzieliłabym się nią (dostałam ją od znajomego, który był w Wietnamie). Zdecydowanie warto ją kupić, zwłaszcza jeżeli lubisz herbaty aromatyzowane. Pewnie jeszcze ta herbata będzie dostępna w tym sklepie, w którym ją sobie upatrzyłeś, tym bardziej, że wciąż widnieje w ofercie :).
UsuńNie ma za co przepraszać, absolutnie :) zacytowałem tylko to zdanie, żeby potwierdzić, ze nasze odczucia są po prostu idenatyczne :) i właśnie to jest w herbacie niesamowite :) że czasem percepcja może być całkiem różna, a czasem identyczna ;)
UsuńTylko ona tam widnieje w takim stanie niestety od roku... może przybędzie do Polski karawaną? :D taki żarcik... :)
Do tej pory próbowałem jednej herbaty z Wietnamu, tej samej, o której wspomniała Agnieszka (bo się po prostu ze mną podzieliła ;)
OdpowiedzUsuńByła pyszna. Była rzeczywiście roślinna, świeża, bardzo mi smakowała. Myślę, że za chwilę nastąpi bum na herbaty w Wietnamu, które właśnie są odkrywane. Niesłusznie znajdowały się na marginesie zainteresowań herbacianych.
Masz na myśli Che Thai Nguyen? :) Ja jej jeszcze nie próbowałem, ale przy najbliższych zakupach w eherbacie na pewno się w nią zaopatrzę. W końcu trzeba docenić coś ze wspomnianego przez Ciebie marginesu... a co znalazło się tam w sumie niesłusznie :)
OdpowiedzUsuńTak, dokładnie, chodziło mi o Che Tai Nguyen. To bardzo dobra zielona herbata, koniecznie spróbuj, jeśli będziesz miał możliwość.
UsuńOgólnie herbaty z Korei i Wietnamu to mega ciekawy temat... chyba właśnie dlatego, że są tak niszowe, w porównaniu z japońskimi i chińskimi siostrami?? :)
UsuńOj tak, zgadzam się, że koreańskie i wietnamskie herbaty są ciekawe, dlatego cieszę się, że my, miłośnicy herbaty prowadzący blogi, piszemy o tych herbatach, bo zasługują one na uznanie. Ja sama planuję uczynić kwiecień miesiącem wietnamskiej herbaty - w tym miesiącu planuję recenzję Suoi Giang Wild Green Tea oraz przewodnik po wietnamskich herbatach :). Pozdrawiam, Agnieszka z bloga mycupofgreentea.
UsuńTo powstaną dwie paralelne recenzje - ciekawe w jakim stopniu będą się różniły... a może jednak będą podobne? :)
UsuńCiekawie:) Jeszcze nie miałam okazji spróbować wietnamskich herbat, ale mnie zaintrygowałeś (zaintrygowaliście:)) Szczególnie tą nieznaną zielonością. Będę musiałą coś sobie upolować z Wietnamu:)
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz poznać tą "nieznaną zieloność", to polecam właśnie tą herbatę, lub tą, którą polecała wyżej Agnieszka - Che Thai Nguyen :) Ostatnio próbowałem "Suoi Giang Wild" i pomimo że była bardzo smaczna, to tej "innej zieleni" w niej nie uświadczyłem. Poza tym dopiero doceniłem ją przy 3-cim parzeniu. Przez Cha Xanh, nie byłem przygotowany na smak tej "dzikiej", ponieważ spodziewałem się całkiem czegoś innego, w porównaniu z tym, co ona zaoferowała. :) Pozdrawiam. :)
Usuń