Czekając na lotnicze Darjeelingi z tego roku, postanowiłem, że zaparzę zeszłoroczną herbatę, którą można było kupić w sklepie TheTea, a którą przysłał mi Łukasz, którego z pewnością znacie - jako autora bloga Dado - moja droga herbaty. Herbata zbierana była w marcu 2015 roku - dokładnie rok temu. Pochodzi z organicznego ogrodu Selim Hill, czyli z informacji jakie udało mi się znaleźć w sieci, jest to południe gór prowincji Darjeeling.
Herbatę postanowiłem zaparzyć w sposób klasyczny, czyli tak, jak zwykle parzę listki z Darjeeling z pierwszych zbiorów. Użyję mojego zestawu kiperskiego, którego pojemność wynosi 100 mililitrów. Woda będzie miała temperaturę 90 stopni. 1 gram suszu będę parzyć przez 2 minuty.
Listki pachną dość klasycznie. Kiedy pierwszy raz powąchałem je, przypomniała mi się jedna z herbat first flush, którą piłem jako pierwszą w życiu. Do tej pory (w ciągu ponad dwóch lat) żadna nie wywołała u mnie takich skojarzeń. Zapach jest bardzo roślinny i świeży. Po przełożeniu ich do ogrzanego "kubeczka" pojawiają się silnie trawiaste nuty. Dla owoców i kwiatów w tej herbacie nie ma miejsca...
Po zaparzeniu i przelaniu naparu do czarki, ukazuje się śliczny, klarowny, żółtosłomkowy napar. Jeżeli chodzi o aromat, to kojarzy mi się ze świeżo zerwanym źdźbłem trawy.
Wspomniany przed chwilą aromat przekłada się na smak. Próbowaliście białych końcówek trawy? Dawno temu, u mnie na wsi, dla dzieci było to bardzo powszechne zajęcie. I właśnie smak tej herbaty skojarzył mi się z tymi czasami, z tą trawą... Fajnie i przyjemnie.
Kiedy parzyłem ją pierwszy raz kilka godzin temu (nie myślałem jeszcze o tym, że napiszę o niej akurat dzisiaj) napar wydawał mi się odrobinę ciemniejszy. Co ciekawe, po wypiciu całości z czarki, w gardle (powiedzmy, że w okolicy jabłka Adama) pojawiło się delikatne "pieprzne" uczucie. Jakby ktoś w to miejsce nasypał odrobinę pieprzu, a ten delikatnie dawał o sobie znać. Tym razem jakby się to w ogóle nie pojawiło... A szkoda, ponieważ było to bardzo interesujące doznanie.
Dawno nie piłem Darjeelinga FF. Cieszę się, że akurat dzisiaj się zdecydowałem na jej zaparzenie - będzie idealnym wstępem dla... nadlatujących herbat.
O przygodach z tą samą herbatą można przeczytać już na >blogu< Łukasza. Zapraszam.
O przygodach z tą samą herbatą można przeczytać już na >blogu< Łukasza. Zapraszam.
No to mnie zmotywowałeś, żebym i ja jutro zrobił o niej wpis ;) Dzięki za wspólną debatę nad nią (mimo odległości) i cenne porady :)
OdpowiedzUsuńRównież dziękuję bardzo :) Fajnie było wymienić się informacjami, spostrzeżeniami i w ogóle miło jak zawsze! :) W takim razie czekam i wypatruję Twojego wpisu! :)
UsuńŁukaszu, widzę, że solidnie przygotowujesz się do tegorocznych darjeelingów :) dziwnym zbiegiem okoliczności ja również dziś raczyłam się darjeelingiem ale z ogrodu Dooteriah i był to SF :) to była przyjemna herbata, skrywająca w sobie echa wiosennych zbiorów... Pieprzna nuta, powiadasz...? może w tym roku spróbuję :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będą... owocne :) w przenośni i dosłownie :D Chociaż inne nuty też będą mile widziane... Zobaczymy jak to będzie... :)
UsuńNo to widzę, że dzisiaj jakiś Darjeelingowy BOOM mieliśmy :D Super! :)
Właśnie tej pieprznej nuty wypatrywałem przy pierwszym łyku, a jej nie było i pojawiła się dopiero pod koniec... i to jeden, jedyny raz :( A po rozmowie z Łukaszem tak bardzo chciałem się z nią poznać... A tu mi uciekła już za drugim razem... Na szczęście pojawiła się wtedy :) Jednak coś nie chciała się ze mną długo gościć :)
najwyraźniej to jakiś rozkapryszony darjeeling ;)
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie dziś jest jakiś darjeelingowy boom na skalę krajową :)
Rozkapryszony, ale jaki fajny :)
Usuń