25.03.2016

Lipton: Russian Earl Grey

Przyznając się, że mam fioła na punkcie Rosji, języka rosyjskiego, kultury i wszystkiego co jest z nią związane, chciałbym rozwinąć temat sypanych herbat o pozycję, którą czasem możemy znaleźć na półkach sklepowych. Widząc Earl Greya w wersji rosyjskiej, nie mogłem przejść obok w sposób obojętny. Przyznam szczerze, że jest to herbata... zadziwiająca. Naprawdę, nie można o niej powiedzieć że jest nijaka. Z jednej strony jest odrzucająca przy pierwszym kontakcie (zapach), ale po głębszym zapoznaniu okazuje się, że jest jednak zachęcająca.


Ale po kolei: chcąc wysłać próbkę Agnieszce, postanowiłem, że nadszedł w końcu czas, aby ją otworzyć. Przesypałem listki do woreczka strunowego i się nad nią zbytnio nie zastanawiałem. Doszedłem tylko do wniosku, że jest bardzo silnie aromatyzowana, więc zapakowałem podwójnie do woreczka, aby inna próbka nie ucierpiała. Jednak po jakimś czasie stwierdziłem, że chcę ją w końcu zaparzyć. Oczywiście wsadziłem nochal głębiej, zaciągnąłem się i co? Tragedia - odrzuciło mnie! Normalnie ocet... silny, gryzący, wręcz zniechęcający.  Nic więcej. Wtedy pomyślałem sobie... co ja zrobiłem, że wysłałem do próbowania takie... coś.


Dzielnie postanowiłem zrobić kolejny krok, żeby przekonać się, czy napar będzie odznaczał się smakiem octu? To byłaby jazda bez trzymanki... I tutaj (na szczęście) spotkało mnie dość miłe zaskoczenie... nie pozostało po nim ani śladu (odetchnąłem z ulgą). Dzisiaj, parząc ją kolejny raz, chciałbym opisać moje wrażenia bardziej szczegółowo. Wszystkie podane wyżej informacje, to tylko wspomnienia z pierwszych (w większości nieudanych) kontaktów z Russian Earl Grey. Mam tylko nadzieję, że zakolegujemy się z rosyjskim hrabią Greyem jeszcze bardziej.


Co do samego suszu, to o jego zapachu nie będę już wspominać, bo to naprawdę nic przyjemnego... Jednak na uwagę zasługuje fakt, że listki są równej wielkości, nie kruszą się i nie mają w sobie takiego pospolitego pyłu. Samo parzenie wykonałem w taki sposób, jaki pokazuje załączony obrazek:


Po 5 minutach, moim oczom ukazał się klarowny napar, o ciemnym odcieniu bordo zmieszanego z brązem. Nie jest jednak tak ciemny, jakiego moglibyśmy się spodziewać. W aromacie czuć lekką kwaskowatość (jak już wspomniałem, z octem nie ma nic wspólnego). Natomiast w smaku czuć delikatną goryczkę, która nie jest nachalna (poza tym, smakuje ona tak, jakby pochodziła od skórki cytrynowej, a nie od samej herbaty). Bergamotka jest również obecna, jednak mam wrażenie, że w tej mieszance zeszła ona na plan boczny.


W związku z tym, że zbliżają się Święta Wielkanocne, chciałem ze swojej strony życzyć spokojnych, radosnych i przede wszystkim rodzinnych Świąt. Mokrego i herbacianego Dyngusa (tylko do sikawek nie lejcie herbaty... szkoda jej... chyba że taką, której nie lubicie ;). A żeby było tematycznie, i to po rosyjsku, zdjęcie jednej z piękniejszych pocztówek jakie w życiu dostałem (tym razem od padrugi Ani), która w październiku pozwoliła cieszyć mi się smakiem Iwan Czaja.


Христос Воскрес! 

8 komentarzy:

  1. Ale fajny pomysł ze zdjęciami z użyciem elektroniki;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Jakoś brakowało mi na opakowaniu rosyjskiego akcentu... musiałem ten "problem" jakoś rozwiązać :) pozdrawiam. :)

      Usuń
    2. No i ten stół daje bardzo fajny efekt;)

      Usuń
  2. Dziękuję za życzenia i Tobie też życzę wesołych i spokojnych świąt, spędzonych w rodzinnym gronie, przy herbacie :). Co do Russian Earl Greya, to świetnie opisałeś te wrażenia, podpisuję się pod nimi rękami i nogami. Jak otworzyłam próbkę od Ciebie i do mojego nosa dotarł ten intensywny zapach octu, to również poczułam się zniechęcona do tej herbaty, ale zmieniłam nastawienie po zaparzeniu i spróbowaniu jej :). Jest zupełnie inna niż znane mi czarne aromatyzowane herbaty z tej serii typu Lady Grey czy Earl Grey. Mimo że smak tej herbaty nie jest słodki (mam wrażenie, że smak przeważającej większości herbat aromatyzowanych charakteryzuje się słodyczą), to jednak ma ona w sobie coś takiego, że mogłoby się ją pić i pić. Russian Earl Grey jest świetnym przykładem na to, że nie powinno się nikogo i niczego oceniać po pozorach ;). Pozdrawiam serdecznie, Agnieszka z bloga mycupofgreentea.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja dziękuję ślicznie! :) To cieszę się, że i Tobie ostatecznie ta herbata posmakowała :) Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
  3. Pięknych, pogodnych Świąt w gronie rodzinnym, optymizmu oraz interesujących sesji herbacianych Ci życzę! :)

    Ciekawe, że zapach i smak tej samek herbaty mogą się tak diametralnie różnić. W tym wypadku całe szczęście. ;) Rosyjskie "rekwizyty" na plusik. ;)
    Liptona już dawno nie pijam, zresztą był już przypadek, że herbata określona jako "biała" była mieszanką białej i zielonej.

    Piszesz o rosyjskim Earl Greyu, zaś u mnie gości Earl of Harlem z domieszką rosyjskich skojarzeń, a wszystko w odstępie ok. 2 h - przypadek czy też nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za życzenia! :)
      No dokładnie - na szczęście wszystko się zmieniło. Chyba czekałbym, aż całość... zwietrzeje :D

      Przypadek? Na pewno nie przypadek :D Raczej... intuicja herbaciarzy. :) Wierzę w nią, ponieważ pamiętam, jak przygotowałem raz wpis o jakiejś herbacie, a na innych blogach w podobnym czasie ukazały się recenzje na ten sam temat. Chyba nawet miało to miejsce dwukrotnie... ;) Pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Oj tak, intuicja cenna rzecz! :) Takie niepisane porozumienie herbacianych umysłów. ;)

      Usuń