22.03.2016

Shincha 2015

Nic mnie ostatnio tak nie denerwuje, jak zmiany pogodowe. Nawet pierwszy dzień wiosny okazał się najmniej wiosenny, w porównaniu z poprzednimi... Z nadzieją na cieplejsze jutro, postanowiłem dzisiaj zaparzyć zeszłoroczną Shinchę. Kiedyś pisałem już tutaj o herbacie Shincha Kirisakura z 2014 roku. Tamta zachwyciła mnie od pierwszego kontaktu. Kiedy pierwszy raz wróciłem z Teatru Ateneum z Warszawy, koleżanka ze studiów, dość późną nocą zaparzyła mi ją, jednak ze zbiorów z 2013 roku. To co stało się przy pierwszym kontakcie naparu z moimi ustami naprawdę wspominam do dzisiaj. Jej smak mnie oczarował... i zdecydowanie była to miłość od pierwszego spróbowania. Już wtedy wiedziałem, że herbaty z Japonii to pasjonujący i wyśmienity temat. Po tej degustacji chętnie wracałem do niej wiele razy, nie mówiąc o tym, że po kilku dniach musiałem koniecznie iść po nią do sklepu...


Mogę się jedynie domyślać, na podstawie tagów w sklepie, że dzisiejsza Shincha pochodzi z Yame. Jednak tak jak mówię, są to jedynie moje przypuszczenia... Jedno jest pewne - zebrana została w maju 2015 roku. Chcąc odnaleźć w niej smak tamtej, początkowo trochę się zawiodłem. Do dzisiaj nie znalazłem w tej japońskiej herbacie tego czegoś. Sam nie wiem... Jednak najważniejsze jest to, że po wielu próbach (początkowo w ogóle nieudanych) jestem zadowolony z jej smaku. Jednym ze sposobów, który uważam za najlepszy dla tej herbaty, jest parzenie w hohinie. Tym razem użyję mojego ostatniego nabytku, wykonanego przez Grzegorza Ośródkę.


Hohin ma pojemność 50 mililitrów. W związku z tym użyję około 3 gramów suszu, a także wody o temperaturze do 70 stopni, może mniej. Parzenia trwają dosłownie kilka/kilkanaście sekund. Sam nie mogę ich wszystkich zliczyć, gdyż parzona w ten sposób herbata jest bardzo wydajna. Kiedy czuję, że smak robi się bardziej "wypłukany", automatycznie wydłużam czas o kolejne kilka sekund. Czy robię źle, czy dobrze... nie wiem... ale bardzo trudno było mi znaleźć dla niej lepsze parametry. Wcześniej była kapryśna i nie dała się lubić. Wydaje mi się, że w ten sposób mogłem wydobyć z niej lepszy potencjał, którego początkowo, przy klasycznym parzeniu mi po prostu brakowało... Poza tym parzenie w ten sposób daje mi pewną swobodę, na którą nie mogę odważyć się jeszcze w przypadku parzenia chińskich herbat czy to w gaiwanie, czy w czajniczku. Wtedy trzymam się kurczowo określonego czasu. Tym razem jest inaczej... i w sumie z tego jestem najbardziej zadowolony.



Jej listki są bardzo drobne, a dziurki w hohinie większe. Często zdarza się, że te najdrobniejsze przelatują do naparu, jednak w tym przypadku absolutnie mi to nie przeszkadza, ponieważ i tak często po skończonym parzeniu przechodzą hurtowo przez moje gardło.



Muszę opisać jeszcze samą herbatę... Listki pachną świeżo, roślinnie z odrobiną słodko-słonej morskości. Podobnie jest w przypadku aromatu. Jednak smak jest bardzo intensywny (szczególnie od drugiego parzenia), w którym silnie wyczuć możemy umami. Roślinno-warzywne nuty to mocna strona tej herbaty. Z jednej strony smak jest gładki, jednak nie jest on w ustach ani "płynny" ani "równomierny", gdyż nie pozostaje rozłożony po równo, a na końcu języka najbardziej pozostawia silne, wspomniane wcześniej posmaki.


Z samym hohinem muszę jeszcze poeksperymentować, jednak już wiem, że przy takiej pojemności jest to naprawdę genialne naczynie...

6 komentarzy:

  1. Fajny ten hohin :). Ciekawe, że tę herbatę można parzyć kilka sekund. Myślałam, że kilkadziesiąt sekund to najkrótszy możliwy czas zaparzania ;). Czy i tym razem skonsumowałeś listki po ostatnim parzeniu? ;) Pozdrawiam, Agnieszka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Ale wyczułaś moment - tym razem ich nie zjadłem, bo było już późno i jakoś ochoty nie miałem na ich jedzenie :D

      Normalnie parzyłbym ją kilkadziesiąt sekund, tylko że przy takim "standardowym" parzeniu wychodziła mi nijaka, dziwna i w ogóle... tragiczna ;) Zużyłem ponad 30g herbaty i dalej nic... takie posunięcie to była już ostateczność :) I okazało się, że w końcu mogłem powiedzieć o niej, że mi zasmakowała. A wiesz - przy takiej ilości i temperaturze, krótkie sekwencje były dla niej wystarczające. :)

      Mam nadzieję, że kiedy w tym roku kupię shinchę, to okaże się do mnie łaskawsza, i da się pokochać "odrobinę" szybciej. :)

      Pozdrawiam, Łukasz. :)

      Usuń
  2. Shincha i dla mnie jest herbatą szczególną, bo pamiętam pierwszy raz, kiedy ją powąchałem. Mogłem tak siedzieć i wąchać same liście bez końca, tak mi się ten zapach podobał. Smak też mi bardzo odpowiada. Dla mnie zielone herbaty z Japonii wszystkie posiadają taki jakiś wspólny mianownik, za który je lubię i nigdy nie mogę się zdecydować, która jest lepsza. Dlatego kupuję je na przemian :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem dokładnie to samo s Kirisakurą :) Potrafiłem wziąć puszkę, siedzieć i wąchać i wąchać :D Ta tylko okazała się jakimś dziwnym ewenementem :)

      Ale pięknie powiedziane! Ten wspólny mianownik jest stwierdzeniem, które określiłbym strzałem w 10-tkę! Mają to coś i to bez dwóch zdań... :)

      Usuń
  3. uwieeelbiam.... :)

    OdpowiedzUsuń